Friday, December 31, 2010

Wedlug Freuda

Babko,
no wlasnie wszystko rozbija sie o te mechanizmy obronne. One sluza ochronie ego. Niczemu wiecej.
Wyparcia, stlumienia, przeniesienia, racjonalizacje, eufemizmy, porownania...

A potem czlowiek staje przed lustrem i nie widzi juz samego siebie...

Pozdrawiam,
skulbaczone Ciuciu.

Wednesday, December 29, 2010

2xP (pytania i pamięć)

Odważna Ciuciu!
Myślę sobie, że trzeba odwagi, by pytać siebie i w sobie chodzić. Kiedyś ktoś mi powiedział, że odpowiedzi nie są tak ważne jak pytania... I ja się tego trzymam, bo gdy zadasz sobie właściwe pytanie to już masz niemal połowę odpowiedzi.

Nie ma możliwości spamiętania wszystkiego - mamy chyba taki system obronny, że pozbywamy się z pamięci tego co nieważne, nieistotne lub tego, o czym zdecydowanie nie chcemy pamiętać. W tym zalewie informacji, jakiego doświadczamy każdego dnia, aby przetrwać (i nie zwariować), musimy dokonywać wyborów - także tego, o czym pamiętać. Też doświadczam stanów wpadania i wypadania informacji, więc to chyba naturalne.  Poza tym, to my decydujemy, w jakim zakresie pozwalamy tymże informacjom /lub ludziom/ w nas zostawać, na nas wpływać i bardzo w to wierzę, że tak jest. Ostatnimi czasy jestem na etapie rozpoznawania różnych sytuacji - tego czy mam na nie wpływ/kontrolę nad nimi czy nie - i od tego uzależniam swoje działanie bądź jego brak.

Kiedyś, podczas mojej przygody z TDS, robiłam takie ćwiczenie: pomyśl o najważniejszych momentach Twojego życia, od dnia dzisiejszego do kilku miesięcy wstecz (6-8) lub roku (to Ty określasz granicę) i o tym, co się dzięki tym momentom/spotkaniom w Tobie zmieniło, co Cię wzmocniło, co osłabiło. A potem podziel się tym z partnerem, który w tym samym czasie robił to samo. Nawzajem możecie zadawać pytania, doprecyzowywać, ale oczywiście z uszanowaniem drugiej osoby. Czasu na to macie tyle, ile potrzebujecie.
Ćwiczenie to pomaga zobaczyć siebie w perspektywie czasu i poprzez wydarzenia. Wrócić pamięcią do momentów, które stanowiły w jakimś sensie punkty zwrotne; do decyzji, dzięki którym jesteśmy jesteśmy kim jesteśmy.
Dla mnie było jednym z kluczowych ćwiczeń.

Pytań o tożsamość nie mam - może dlatego, że czuję w sobie moc, pewność tego kim jestem. O co pytam najczęściej, to to CZEGO CHCĘ, czy to co robię jest rzeczywiście tym, co chcę robić. Staram się ufać - całemu procesowi, w jakim jestem, ale też przede wszystkim sobie. Oczywistym się wydaje, że sobie ufamy, ale czy tak jest faktycznie? Ufasz sobie? Jeśli nie ufasz sobie jak możesz ufać drugiej osobie?

A co do bezruchu... nie ma w nim nic złego. Jak mówi mądra księga I Ching:
"Uzyskanie wewnętrznego spokoju umożliwia właściwą ocenę sytuacji i podjęcie wielkich dzieł. Spokój winien być bezruchem wtedy, gdy brak ruchu przynosi korzyść, a ruchem wtedy, gdy ruch przynosi korzyść. Wszystko zależy od wymogów chwili. Spokój ego powoduje spokój ciała. Dzięki temu osiąga się spokój wewnętrzny, umożliwiający zrozumienie praw rządzących światem, a z kolei - ruch, czyli wprowadzenie zmian. Myśli nie powinny rozbiegać się bezładnie, lecz skupiać na najważniejszym".



W Nowy Rok planujemy zrobić Mapę Marzeń. Przepis na mapę masz TU, jeśli oczywiście zechcesz (zechciecie) zrobić. Po co robimy mapę? Chyba po to, by zwizualizować i zrealizować swoje sny i marzenia...  Czego i Tobie/Wam w Nowym Roku życzę!

Buzi z zasypanego Brevik!

Monday, December 27, 2010

Tozsamosc.

No, hej, Babo, hej...

Zycze Tobie i Twoim bliskim rowniez dobrego czasu. Codziennie Ci zycze, bo dzielic sie miloscia wlasna z innymi, mozna codziennie.
A u mnie? Zadaje ciagle mnostwo pytan. Mowia, ze dobrze pytam; ze wlasciwie. Nie wiem tylko, czy mi cos z tych ich odpowiedzi zostaje w glowie. Czasami mam wrazenie, ze wydarzenia, miejsca, ludzie, wpadaja we mnie, a potem zwyczajnie wylatuja i nic nie pozostaje. Trudno mi sobie przypomniec. Nie pamietam wielu rzeczy. Moze inaczej, przypomnienie ich sobie, sprawia mi niemaly klopot i wymaga duzego wysilku. Czy to naturalne? 
Moze dzieje sie tak dlatego, ze sobie snie to moje zycie?  
Emigracja dala mi sie wlasciwie w kosc. Moze inaczej, na emigracji, zaczelam pytac sama siebie o tozsamosc. O to, kim wlasciwie jestem i co mnie konstytuuje. I tak sobie mysle, ze przyszedl czas na reedukacje, bo to, czym jestem teraz nie jest z pewnoscia mna. Mysle, ze czas na widzenie rzeczywistosci takiej, jaka ona jest. Zycie w iluzjach i strachu generuje bezruch. A to niezdrowe, bo jakos tak sie dzieje, ze ktos nas zobligowal do zycia wsrod innych. Komunikowania sie i, o zgrozo, kochania innych.
Zaniedbalam swoj spirit, wiesz? Ego mam silne. Zbyt silne. Pojde sobie we mnie, moze cos znajde...

Mann i Materna? Nie mam pojecia, co ten sen moze znaczyc. Jak mi cos wpadnie do glowy - dam Ci znac.
Tym czasem, borem lasem!

Ciuciu. 

Monday, December 20, 2010

puk puk

Ciuciu, jesteś???
Wróciłam z Warszawy zimowej. Zapchanej, zatłoczonej, zatrąbionej... wróciłam i wpadłam zaraz w tę moją zaśnieżoną dziurę, bez życia trochę. Znaczy i ja, i dziura bez życia trochę.
Potem, jak już troszkę dożyłam, kupiliśmy choinkę i zaczęłam moje wariactwo świąteczne, czyli krojenie, pieczenie, krojenie, pieczenie...
To nasze pierwsze święta we dwoje. Nasza pierwsza choinka, łączenie tradycji, tworzenie wspomnień...

Fajnie jest. We dwoje.

A minionej nocy śnili mi się Mann i Materna. Nie wiesz może co znaczy taki sen?

Buzi i wesołych raz jeszcze!

Wednesday, December 15, 2010

porannie

Obła Ciuciu!
Myślę sobie, że nie ma nic za darmo i nic samo nie przychodzi. Każdą relację, każde zaangażowanie trzeba budować. Można kochać, ale sama wiesz, że codzienność jest okrutna i gdyby nie nasze starania (z obu stron), by coś dojaśnić, dopowiedzieć, nawet zrobić, by drugiej kochanej osobie sprawić przyjemność - nie byłybyśmy w związkach, bo szybko by się rozpadły. A są to związki, których pragniemy.

Nic nie przychodzi samo. To Ty sama decydujesz, kiedy i jak się angażujesz, w jakie relacje czy działania. Oczywiście, trzeba widzieć i szanować czyjaś przestrzeń, w końcu wpływamy na siebie w takich granicach, w jakich na to pozwalamy mniej lub bardziej świadomie.
I oczywiście postawa jaką przyjmujesz wobec otoczenia, to właśnie Twój wybór, a więc jakaś forma zaangażowania.
Jasne, można "bezmyślnie" odpowiadać na bodźce zewnętrzne - jak mnie ktoś puknie w kolano, to machnę nogą, ale siła i piękno człowieka polegają moim zdaniem na tym, że potrafi on decydować, dokonywać wyborów, świadomie się rozwijać.
Znikasz, godzisz się na nie-bycie w tych sytuacjach, w których chcesz i to jest Twoja decyzja, jednak myślę sobie, że trudno by było, gdyby wszyscy tak robili, bo to co dla innych byłoby sytuacją niezaangażowaną, dla innych mogłoby być sprawą fundamentalną.
Myślę, że chodzi Ci o takie po prostu nie napinanie się, o bycie Tu i Teraz bez zgrzytów i stękania, o obserwowanie więcej niż działanie. O umiejętność bycia. Ze sobą i innymi.

Wiesz Ciuciu, ja nie wierzę w koniec. Nie ma początku czy końca. Wszystko jest płynne i jedno przechodzi w drugie. Nie panikuję. Cieszę się, że potrafię to przenikanie dostrzegać.

Cmok!

Tuesday, December 14, 2010

Sentymentalne Smęty

Oddychająca spalinami Wa-wy!

Umiejętnosć spotykania się z innymi to sztuka. Się człowiek wsłuchuje, się człowiek gapi, się człowiek namysla. W końcu się człowiek przegląda w cudzych oczach i się człowiek odbija. I potem swieci tym odbitym swiatłem. I tak do następnego spotkania.
Opanowałam inną sztukę. Sztukę nie-bycia. Nie-obecnosci. Nietożsamej z obojętnoscią. Nie, to cos innego.
Nadal obchodzą mnie cudze losy. Nadal gotowa jestem współczuć i współweselić.
Jednak cenię sobie odkrycia psychologii behawioralnej. Prostej, jak budowa cepa i znacznie ułatwiającej życie. Schemat w większosci relacji niezaangażowanych wygląda tak: jesli dam "głaska" - otrzymam "głaska". Wyobraź sobie sytuację odwrotną.
Dlatego obła jestem w sytuacjach niezaangażowanych. Relacje zaangażowane dają niebywały komfort bycia sobą. Dasz "głaska" - nie otrzymasz  "głaska". Nie dasz "głaska" - otrzymasz "głaska".
Zaangażowania się nie buduje. To przychodzi samo.
I cytat na koniec: Cokolwiek pomiędzy ludźmi kończy się - znaczy: nigdy się nie zaczęło. Gdyby prawdziwie się zaczęło - nie skończyło by się. Skończyło się, bo się nie zaczęło. Cokolwiek prawdziwie się zaczyna - nigdy się nie kończy...   (E. Stachura)

Więc, don't panic, maleńka :D W przyrodzie nic nie ginie.
Ciuciu

spotkania

Ignorujące Ciuciu!
Wczoraj swoje pierwsze właściwie kroki skierowałam do miejsca, z którym byłam przez lata bardzo związana - emocjonalnie chyba jednak bardziej niż zawodowo. Miejsce pełne marzeń, nadziei na lepsze jutro, projektów tego jak być powinno... Miejsce, w którym odcisnęłam jakoś ślad - nie właśnie zawodowo, ale ludzko... dosłownie ludzko, bo wolontariuszki, z którymi tam współpracowałam, pracują tam dzisiaj. I kiedy wczoraj rozmawiałam sobie z nimi, przelatywały mi przed oczami te wspólne chwile... też trudne dla mnie, bo z tamtego okresu pamiętam także ogromne uczucie zawieszenia i niestety frustracji niedocenienia. Może za dużo było we mnie niecierpliwości, może gdybym przełknęła więcej byłabym teraz tam? Z drugiej strony - czy będąc tam odnalazłabym to, co mam teraz?

Spotkałam też G., ale nie dawną ciepłą G. tylko jakąś energetycznie inną G., pod której skrzydłami dawno temu jednak urosłam, ożyłam, odnalazłam trochę siebie, a trochę sposób na siebie... trochę było wtedy walki, niecierpliwości, poczucia zawiedzenia... Wczoraj pomyślałam, że pewnie i z obu stron...

I przypomniałam sobie, jak bardzo rozpierał mnie świat od środka, ile było we mnie buntu, ale i gotowości na zmiany, ile było we mnie pragnienia przynależenia do TEJ idei, społeczności, do TYCH ludzi. Jednak wczoraj odkryłam w sobie także wielki spokój i brak zadęcia, zgodę w samej sobie. Na wszystko. Czy zgoda oznacza brak rebelii i zastój? Czy akceptacja oznacza brak zmiany?

Twoja historyjka profesora filozofii potwierdza także coś o czym staram się zawsze pamiętać - pytanie "dlaczego" jest pytaniem do tyłu, o przeszłość, o przyczynę; pytanie "po co" to pytanie do przodu, o przyszłość, o powód jakiegoś działania...

Mam przekonanie, że mogę ożywić cudzą duszę - pytanie jednak - po co?

Buzi!

Monday, December 13, 2010

Po co?

Polska Babo!

Kiedys profesor filozofii opowiedział nam anegdotę.
Proszę państwa, czas sesji egzaminacyjnej. Przede mną siedzi dwóch najbardziej aktywnych studentów w mojej grupie i jeden małorozgarnięty ignorant. Egzamin. Mówię do pierwszego pana: Proszę wstać, wyjrzeć przez okno i opowiedzieć, co pan zauważył. Wykonał moje polecenie z największą dbałoscią o szczegóły.  Mówię do drugiego: Proszę wstać, wyjrzeć na korytarz i opowiedzieć, co pan zauważył. I ten wykonał moje polecenie z największą dbałoscią o szczegóły. Trzeciemu poleciłem, zeby usiadł naprzeciw swoich kolegów, przyjrzał się im i opowiedział, co zauważył. Ten, nie podnosząc się z krzesła zapytał: Panie profesorze, ale po co mam to robić?
Tylko ten jeden dostał 5.
Innym razem dyskutowalismy z grupie studentów nad sensem animacji. Kolega speuntował: Nie mam przekonania, co do tego, że mogę ożywić cudzą duszę.

No, to buźka, pa.
Ignorujące Ciuciu.

Sunday, December 12, 2010

no i?

takie małe pytanie, a potrafi wyhamować.

Dziękuję Ci Ciuciu! Dziękuję za to, że we właściwym momencie potrafisz zadać właściwe pytanie. No bo faktycznie, gdy się wieszam na tym jak powinno być, a nie jest - takie so what? sprowadza na ziemię.
Pracuję tu nad integracją, staram się by było miło i fajnie, by Polacy pomagali sobie nawzajem. Przełykam zatem różne mniejsze i większe sprawy, starając się być uczciwą wobec siebie i innych, by było nam razem dobrze. I naiwnie wierzę, że inni mogą zrobić tak samo, ale nie robią. Wolą swoje własne małe światy, których nie mam prawa oceniać.
W tej naiwności zapędzam się czasami, rosną moje oczekiwania, marzenia na lepszy świat... bo myślę sobie, że życie poza granicami kraju nie daje nam komfortu otaczania się ludźmi, których wybieramy. Jesteśmy wrzuceni w dane środowisko, musimy zmagać się z zupełnie innymi problemami, niż dotychczas, walczymy, aby przetrwać - dlaczego zatem nie możemy się zjednoczyć, pomagać sobie nawzajem? Zazdrościmy innym nacjom, które wspierają się nawzajem, ale my nie chcemy - wolimy mielić się we własnych małostkach, zaściankowych ambicjach...
Zatem gdy się napinam za bardzo w tym chceniu lepiej, inaczej, gdy zaciśnięte zęby grożą trwałym szczękościskiem, bo nie wychodzi jak bym chciała, pojawiasz się Ciuciu ze swoim cudnym pytaniem  "no i...?" Po tym "no i?" zatrzymuję się, no bo właściwie, co z tego? Niech się mielą czy kwaszą, niech dojrzewają każdy w swoim tempie. Wiem, że w tym całym procesie muszę to zaakceptować. Wynurzyć głowę z wody, zaczerpnąć powietrza i popłynąć swoim własnym nurtem.

Już jutro lecę do Polski na 4 dni zaledwie, ale pooddycham sobie Warszawą, spotkam się z bliskimi, powariuję przez chwilę na zakupach... Pewnie przyspieszę na warszawskich ulicach, pozwolę sobie na wystawowy zawrót głowy, zapewnię się nieskończoną ilość razy co też ja sobie kupię, jak już będę zarabiać te porządne norweskie korony... A co najważniejsze - spotkam się z tymi, bez których Warszawa nie ma tego koloru, światła, zapachu... Nad kawiarnianymi stolikami będziemy chwytać momenty, budować więzi, dziwić się sobą i sobie... i doceniać, że jesteśmy. Że nam się chce.

Nie mogę się tych spotkań doczekać.

Monday, December 6, 2010

Idee swiąteczne

Babko przedswiąteczna!

Widzisz, jakbys mieszkała, będąc dzieckiem, w GK, z pewnoscią dzisiaj nie miałabys problemów z bezwypadkowym pokonywaniem pagórków zimową porą. Zmierzam do poszkolnych pobytów "na górach" i pokonywaniu tzw. Góry Smierci z workiem na kapcie pod tylkiem w dół i morderczą wspinaczką po wyslizganej powierzchni w górę. Kto dzieckiem w GK tamtych czasów był, ten wie! Dzisiaj o takich dzieciakach jak my wtedy, mówi się "dzieci ulicy" i posyła do nich streetworkerów. Ku radosci, rzecz jasna, tych drugich. Tjaaa, powroty do dzieciństwa potrafią być zaskakująco miłe...
A ja godzę się na bycie niewidzialną. Co za radocha być gwiazdą Reality Show w czyims telewizorze? Dla mnie żadna. Wystarczamy sami sobie. Kontakty z innymi to pozbawiona tego całego fafa-rafa koniecznosć. 
Swięta spędzamy w Belgii. Drugi rok. W tamtym roku przygotowałam polską wigilię, a i tak skończyło się na wizycie naszej i naszych gosci u sąsiadów z Libanu, gdzie przy krakersach i słonych paluszkach, sączylismy belgijskie piwo, słuchając Pink Floyd. 
Tak, jak i Ty, wprowadzam do domu swiąteczną atmosferę. I to nie kwestia narodowosci a raczej realizowanie założenia, że zadaniem kobiety jest podtrzymanie odpowiedniej ciepłoty domowego paleniska.
Poniżej fragment moich działań kreatywnych na terenie naszego królestwa.


A za realizację tego, co poniżej, mam zamiar się zabrać później...


Twoje Ciuciu.

PS. Prawda nie jest niebezpieczna. Ludzie, którzy wiedzą, dla licznych, mogą być niebezpieczni. Kwestia użycia tego, co się wie.

Saturday, December 4, 2010

jednym palcem pisane

Ciuciu droga,
jak w tytule - dzięciolę tego posta, bo mi się prawa ręka popsuła. Coś tam strzykło, pykło i ręka wisi na szalikowym temblaku.
Tak mi serce radośnie podskakiwało od tego śniegu, co za oknem, a potem na drodze, że oczy nie zauważyły, a nogi nie nadążyły i wylądowałam na tyłku - dwa razy w ciągu niecałej minuty! Kto u mnie był, ten wie, że pełno tu u mnie górek i góreczek, a ja niestety nie opanowałam jeszcze sztuki chodzenia po nich w zimie. Norwedzy to co innego - rodzą się z nartami na nogach i nawet w podeszłym mocno wieku pokonują z lekkością zimowe pagórki.

Jednak ja nie o zimie chciałam i nie o Norwegii, ale o miejscu na ziemi. I o istnieniu chciałam, bo wstrząsnął mną Twój cytat z Kosińskiego. Wielowymiarowość tego istnienia, o którym pisze. Nie ma nas, póki nas inni nie ujrzą... a co z nami samymi? Z tym jak sami siebie postrzegamy.
I z jednej strony tak - wiem i zgadzam się, że potrzebujemy innych, by sami siebie określić, zaistnieć także we własnej świadomości, a z drugiej coś się we mnie buntuje, bo nie potrzebuję innych, by świadczyć o tym, że jestem...
Pamiętam jak kiedyś jechałam pociągiem. Chyba wracałam z Katowic, z Muzeum, gdzie zdobywałam materiały o Konradzie Swinarskim. To była taka moja pierwsza samotna podróż - tylko ja i moje myśli, a za oknem przesuwający się świat. Chciałam wyjść w pewnym momencie z przedziału, ale dopadł mnie dziwny lęk - co, jeśli ci ludzie z przedziału, zaprzeczą, że tu byłam. Co, jeśli zaprzeczą, że w ogóle jestem. Jak ja sama udowodnię to, że jestem. Czy jeśli inni zaprzeczą, że jestem, że mnie widzą, to będę istnieć?
I zostałam. Nie ruszyłam się z miejsca. I nie lubię podróżować pociągami sama.
V. mówi, że łatwiej o "zniknięcie" w innych oczach, gdy nie jesteś w swoim kraju, bo tu nikt nie zwraca na Ciebie uwagi... ale nie wiem czy się z tym zgadzam. Ludzie są w sumie tacy sami wszędzie.

Za tydzień jadę do Polski, ale nie na święta. Na święta wracam tu i to będą moje i V. pierwsze takie święta - bez naszych rodzin. Tylko my dwoje. Dla niego święta to nic specjalnego, a dla mnie magia. Nie mogę się doczekać wspólnego ubierania choinki, Wigilii, którą sama przygotuję, dzielenia się opłatkiem z najbliższą mi w tej chwili osobą...
I to jest moje "miejsce na ziemi" - nie kraj, nie budynek, w którym mieszkam, ale przestrzeń więzi - emocjonalnych, społecznych - którą tworzę z ukochanym mężczyzną. I nie ma znaczenia "gdzie", ale "jak". To jak ta przestrzeń wygląda, jak sobie w niej radzimy, jak siebie w niej postrzegamy.

PS. Zapytałam V. czy lubi zimę. Stwierdził, że tak, ale pod warunkiem, że jest w tym czasie na Wyspach Kanaryjskich. Taaaa. Też mnie zadziwia jego postawa wobec świata ;-).

PS. II. Mamy z V. bohatera - twórcę WikiLeaks, który nagle stał się najniebezpieczniejszym człowiekiem świata. Dlaczego? Bo ma dostęp do prawdy i ją szerzy. Zobacz, żyjemy w czasach, gdy prawda jest niebezpieczna, już nie - względna, nie - logiczna, ale niebezpieczna...  

Tuesday, November 30, 2010

Nadzieja

Babko!
Wróciłam, wróciłam. W tamtym tygodniu, ale chciałam odpocząć od komputera, stad moja nieobecnosc.
Bylo sie w Polsce, bylo sie w rodzinnym miasteczku. Refleksje rozne, kwadratowe i podluzne. To, co wiem na pewno po tej wizycie to to, ze juz tam nie naleze. To nie jest juz moje miejsce. A gdzie jest teraz moje miejsce? Sie zobaczy. Sie zadzieje...
Ty sie tak nad tym sniegiem, ze och i ze ach, a ja sie chce podzielic z Toba, ze nie lubie zimy. Wstajesz - ciemno, w ciagu dnia - szaro, idziesz spac - znow czarno... I te drzewa bez lisci... I. mowi, ze to dobry czas. Czas umierania, coby sie powtornie, z pierwszymi przebisniegami, narodzic. Zdumiewam sie za kazdym razem jego postawa wobec zycia...
Ciuciek.

PS. Na lotnisku Okecie zaopatrzylam nasza biblioteczke w mala ksiazeczke ( :D ) pana Jerzego Kosinskiego "Being There". Nie ukrywam, ze masz, babko, w tym swoj udzial. Odnalazlam cytat, nad ktorym sie zamyslalam, bedac nastolatka. Chce sie podzielic:
"As long as one didn't look at people, they did not exist. They began to exist, as on TV, when one turned one's eyes on them. Only then could they stay in one's mind before being erased by new images."


Sunday, November 28, 2010

śnieżnie

Ciuciu!
Aż mi dusza podskakuje! Pada śnieg, w kominku trzeszczy ogień, popijam kawę pod cudownie ciepłym kocykiem. Czy może być piękniej?

Friday, November 26, 2010

bez tematu

Ciuciu słodkie,
Czy Ty już wróciłaś z podróży do kraju?
Myślę sobie o tym, o czym rozmawiałyśmy innego dnia - o tym byciu w rozkroku, bo już nie TAM, a jeszcze nie TU. O tym dookreśleniu samej siebie, bo jak sama nie będę wiedzieć gdzie ja, kim ja - to kto będzie wiedzieć? Wiem także, że gdzie On tam ja, że dopóki jesteśmy razem, to nie ma znaczenia gdzie jesteśmy.

Melduję także, że przeżyłam swoje urodziny, no bo co innego robić? Impra w sobotę, katuję się wymyślaniem sałatek ;-). Może masz jakiś fajny belgijski przepis?

Się wzięłam w garść, bo nie lubię siebie rozmemłanej. I jak zwykle klasycznie okazuje się, że jak coś odpuszczam, to samo przychodzi. Czy też tak masz?
You may not be winning, but this doesn't mean you are losing. Muszę o tym pamiętać, bo wciąż mi się wydaje, że jednak przegrywam.

A jak człowiek poprzerzuca sobie drewno z wieczora to i inaczej widzi dzień.

Monday, November 22, 2010

o pustej kieszeni (i nie tylko)

bez której nic.
Od kilkunastu miesięcy staram się wierzyć, że jednak można coś. Ograniczone potrzeby, niezbędne wydatki, ewentualne szaleństwa tylko na jakiś ewentualnych przecenach. I nawet praca w ramach wolontariatu. Zwariowałam? Ano - wyemigrowałam.
Wiesz, że w tym tygodniu kończę lat 33? Dopadły mnie panika, histeria i depresja razem wzięte...
W dodatku śnieg, lawenda mi padła i wcale nie piszę o tym, o czym chciałam. Gubię się w zgubionym wątku.
Pamiętam, że kiedyś (czyli jeszcze jakieś półtora roku temu) niemal codziennie rozpierało mnie uczucie szczęścia, często mówiłam, że czuję jakbym rozpościerała skrzydła i spadała w przepaść - w zaufaniu i radości. Teraz - nie wiem nawet czy mam te skrzydła. Wiem, wiem, zaraz to wykpisz, a ja naprawdę gdzieś się dopalam...
Dziś znowu kopniak w piszczel, niech sobie poskacze pod szkołą. Wróciłam do domu, zgubiłam w ścianie dwie godziny, pochlipałam nad parówkami... jakbym to nie ja podjęła decyzję.
I powinno mi pimpać to i owo, ale nie pimpa... A wręcz przeciwnie - udręcza. Może to przez ten bilans, co go niechcący w głowie robię, bo urodziny, koniec roku, a ja, kurwa, z moim życiem w ciemnym lesie. Żeby w lesie - w dupie głębokiej.
Ot.

Całuję,
Babsko z fiordów.

PS. A co do banku, to kurde nie wiem. To mi akurat pimpa.

Friday, November 19, 2010

Czycoś drogiego...

Hej, hej!
Czycoś drogiego to nie tylko dla emerytów. Drogi pies tym bardziej nie dla emerytów. Bo jak taki emeryt z własnej woli przestanie jeść to i pies przestanie. A jak przestanie to zdechnie. I gdzie w tym logika? A tak poza wszystkim, Pan Wojciech powinien zmienić stylistę i koniecznie udać się do neurologa.
Babko, babko. Wiesz, że ''kurwa, ja pierdolę!'' to w Polsce zwrot powitalny?
Lot był dobry. Spotkałam jedną z sióstr S., która panicznie boi się latać i całą drogę miała wizje, że jak turbulencje, to że koniec. Że już. Że jak amen w pacierzu.
Czy Ty wiesz, że teraz wymiana dowodu osobistego (bez względu na powód) jest zwolniona z opłaty? Ucieszyło mnie to, bo zapomniałam wziąć złocisze, które zostały nam jeszcze z poprzedniej, tym razem, oficjalnej wizytacji. Generalnie to w portfelu, po wymianie 20 euro (bo po co brać więcej, skoro się ma złocisze...), zapłaceniu za zdjęcia do dowodu, mam złotych 40. Co mnie cieszy już mniej, bo kilka rzeczy chciałabym zrobić, a jak ostatnio przekonywał mnie P., jak pusta kieszeń to nic się nie da zrobić.

Ciuciu.
PS. Czy Ty wiesz może, dlaczego w banku PKO zawsze trzeba tak długo stać w kolejkach?

politycznie

Ciuciu wizytująca!
Po pierwsze: pozbawić głosu wyboru, czy w ogóle pozbawić głosu?
Po drugie (niezależnie od odpowiedzi na po pierwsze): pozbawić jak? Zakuć? Zakneblować?
Po trzecie (niezależnie od odpowiedzi na po pierwsze i po drugie): wiesz Ciuciu, że pierwsze co pomyślałam, to to, że "wyjechany" to szalony...
No, ale wracając do tematu... Pozbawić prawa głosu "wyjechanych"... Nie wiem... wciąż jestem związana z krajem, choć z drugiej strony sama czuję, że coraz mniej mnie obchodzi ten "polski cyrk". A przecież chciałabym lepszej Polski dla swoich dzieci, nawet jeśli nie wybiorą jej jako swojego miejsca na ziemi, to chciałabym, by były dumne ze swoich korzeni. Myślę, że pozbawianie prawa głosu jest zbyt brutalne. Dopóki mam polski paszport chcę uczestniczyć w życiu swojego kraju, może nie na każdym poziomie, ale jednak. To chyba kwestia decyzji. Takiej jak Twoja, by wsiąść w samolot i spełnić swój obywatelski obowiązek. Poza tym, wielu jest w Polsce Polaków, którzy nie głosują - zatem co? - "wyjechać" ich? pozbawić prawa głosu?

A poza tym, jak pobędziemy na tej emigracji i wrócimy, może będziemy mieć szansę na ministerialną tekę?

Thursday, November 18, 2010

Nieoficjalna wizytacja

Stojąca na skraju fiordu!
Wiesz, dzisiaj rozpocznie się moja kolejna wizyta w naszej ojczyźnie. Na wybory lecę. Niektórzy optowali za tym, coby "wyjechanych" pozbawić prawa głosu. Napisz, co myslisz o tym pomysle.
A że serce mam nadal polskie, załączam to:

Wednesday, November 17, 2010

Aparat ortodentyczny

Kochana,
niech Ci już nic nie zgrzyta. Szkoda czasu na tych, co się sprzedają...
Polecam Ci Czerwieńszą Stronę Jabłka z GK Nagrali płytę i się nie sprzedają. Płyta owszem.

Ciuciu

zgrzyt poranny

Ciuciu ratunku!
aż mi kawa utknęła w przełyku, gdy TO zobaczyłam! Marysia Peszek w ... brrrr....reklamie! Pamiętam jak kiedyś dyskutowałyśmy o Kasi N. śpiewającej na płycie Żebrowskiego M.
Podziwiałam odwagę Kasi N. w poszukiwaniu nowych dróg, ale tu nie ma co podziwiać! Czy każdy i wszystko się sprzedaje tak łatwo? Ratunku!

O Kosińskim raz jeszcze. A wiesz, wstyd się przyznać, ale ja Kosińskiego nic nie czytałam... Jakiś lęk mnie dopadał, że to "za wysokie progi"... potem zapomnienie, aż do wczoraj w sumie. Chyba muszę to nadrobić...
Znałam kogoś, kto go znał i może stąd ten irracjonalny lęk, że nie podołam.

A to, przypomniałam sobie dzięki Tobie ;-). I Tobie dedykuję. Szkoda, że nie ma więcej.



Wiesz, że nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu? I nie wiem JAK??? to możliwe ;-)

Co do ciasta, to nie wiem, czy odważę się upiec. Ehhh, chyba mało we mnie odwagi... bo w sumie, czemu nie! Nie robi błędów ten, kto nic nie robi! Choć ze mną to jest tak, że nawet najprostsza tarta jabłkowa wychodzi jakoś tak ... nie wiadomo jak.
Wolę gotować i dziś mam zamiar zrobić knedle... Sto lat nie jadłam!

Ciuciu droga, i jeszcze jedno... aż się muszę z Tobą i Czytelnikami podzielić anegdotą, która, przysłana mi przez inną babkę, właśnie rozjaśniła mi pochmurny jesienny dzień:

Wywiad z Holoubkiem
''Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce. W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić - a Kalina jak Kalina - z wdziękiem odparła: Odpierdol się strażaku. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo stara! Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu i powiedziała mu, jak strażak zwariował, bo ją zwymyślał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: a pan jest chuj
Przy czym strażak na posterunku też był już inny".

I myślę sobie, że to nie tylko o polityce.

Ciao!

"Zrobił, co musiał zrobić."

Pitu-pitu!
Plan wywodu:
1. Czy J. Kosiński jest w niebie?
2. O' Grodnick i wiara, że ja też tak mogę, jak on.
3. Amatorska Grupa Teatralna "Jak???".
4. Saperskie zapędy Twoje.
5. Przepis na ciasto marchewkowe.

Czy J. Kosiński jest w niebie?
Wątpię, bo miał problemy z otwieraniem drzwi.
O' Grodnick i wiara, że ja też tak mogę, jak on.
Kosińskiego czytałam mając lat nascie, więc nie dziwię się sobie, że urzekały mnie jego historie. W owym czasie relacja z pewnym Art-ystą była powodem sięgania po tego typu "pitupitową" literaturę. Zemsciło się to na mnie okropnie. Wpadłam w pułapkę wolnomyslenia, z której po teraz się wydostaję. Wierzyłam, że naprawdę wystarczy być a lekkosć bytu jest nieznosna. Więc prosba do Ciebie - oszczędź mnie łaskawie.
Amatorska Grupa Teatralna "Jak???"
Czy Ty pamiętasz jeszcze, że "Panna Kika była miła, sprawę szybko załatwiła"?
Saperskie zapędy Twoje
Następnym razem odpisz po polsku: "Dałam się Pani wpuscić w maliny." Jak wojna to wojna! Widzisz, to działa w obie strony, bo jak stwierdził Wittgenstein, "granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata". Jak mojego to ich też.
Przepis na ciasto marchewkowe

Ingredients - serving 4
400 gr. Carrots
250 gr. Light Yogurt
150 gr. Flour
100 gr. Sugar
60 gr. Sugar cane
60 gr. Raisins
50 gr. Walnut kernel
2 Teaspoons Yeast
1 Teaspoon Cinnamon
1 Teaspoon Bicarbonate
1 Egg
2 Albumen eggs
½ Teaspoon Vanillin
Nutmeg


Make the raisins soften in lukewarm water.
Peel carrots therefore finely grate them.
Sift flour, yeast, bicarbonate and sugar.
Squeeze raisins, roughly mince it with walnuts and put into a bowl.
Add sugar cane, cinnamon, a pinch of nutmeg and mix well.
Separately mix yogurt with egg whites, egg and vanilla
Put in a bowl ingredients and stir well with a spatula till to make a smooth cream, then pour it in a buttered and floured pie pan, cook it in oven preheat to 180 degrees C. for 45-50 minutes.
Remove the cake from oven, let it cool and serve.

Zamyslone Ciuciu...

Tuesday, November 16, 2010

popołudniowo

Ciuciu, maj dir! kołczu Ty mój personalny!
A jak mi znowu to niebo przed nosem zatrzasną??? Sama nie wiem, kiedy zamieniam się w to ponure jęczące babsko, a  przecież to ja zawsze byłam tym tryskiem energii wszelakiej. A może to nie ja, a kto inny jęczy i się pode mnie podszywa...

O ciuciubabkach też dziś myślałam chwilę. I pomyślałam, że a nuż jakaś inna babka się zechce dołączyć, życiem podzielić, myślą oświecić?

Ciasto zaczęłam robić, choć "robić" to za dużo powiedziane. Tartę jabłkowo-śliwkową robię, bo wybieram się na spotkanie wolontariuszy w Czerwonym Krzyżu. Tym sposobem zacznę zgłębiać trzeci sektor w Norwegii.  Zgłębianie to nie zaczęło się fajnie. W zeszłym tygodniu było spotkanie, na którym, choć miałam być, nie byłam. Napisałam więc do koordynatorki wyjaśnienie, przeprosiny, zapewnienie, że będę następnym razem. W odpowiedzi dostałam sms - du var dumpt da! Mój norweski nie jest jakiś cudowny, ale umiałam to poskładać - du=ty, var=byłaś, dumpt=głupia, da=wtedy... WTF? raz mnie laska widziała i pisze mi, że jestem głupia??? Hmm. Węszyłam podstęp, dlatego też następnego dnia zapytałam w szkole (w której pracowałam jako wolontariuszka) - co to znaczy. Tam się dowiedziałam, że to norweskie wyrażenie "jak mi przykro, że nie dałaś rady". Yyyyy???

Jakiś czas temu, gdy sprzątałam w wakacje w biurze, zamiast powiedzieć, że idę wyrzucić śmieci, powiedziałam, że idę... wyrzygać!... ahahaha

Myślę, że jeszcze nie raz wejdę na taką minę językową...

A na to dziś jeszcze wpadłam - artykuł o J. Kosińskim.

Ja tu pitu-pitu, a tarta się sama nie zrobi...

Refleksja poranna, że trzeba isć do nieba

Skulbaczona babko!
Obudziwszy się dzisiaj, najszła mnie mysl (one mnie wciąż nachodzą), że może raczej ciuciubabka. Bo tak, jak teraz jest, może zaprowadzić czytelników do wniosku, że ciuciu zostało zawłaszczone. A przecież tak nie jest.
A, że raczej, posyłam Ci nuty Pana Lecha Janerki, dziękując tym samym za utwór, który mi zechciałas podesłać.
Bo widzisz, bo jak trzeba, to i zasłużyć trzeba. Co za radocha przechodzić przez otwarte drzwi? Wiem, że to może pachnieć samobiczowaniem, ale no pain no game.

Osobisty coach, Ciuciu.   

świetliście

Ciuciu słodkie,
za szaliczek pięknie dziękuję! Otulam się nim cieplutko, choć nie ukrywam, że gdybyś zamiast szaliczka podesłała boskiego Enrique, też bym nie rozpaczała...

Z tą arogancją to jest tak, że jest jej tu pełno, a ja skromne dziewczę jestem. Rozbijam się ciągle o niewidzialny mur, próbuję go obchodzić, zmieniać perspektywę, by wreszcie go przejść... ale "zawsze coś, zawsze k...a coś" (żeby zacytować klasyka). A to system, a to ludzie, a to ze mną coś nie tak. Staram się nie narzekać, wierzyć, że się uda, ale są momenty, gdy jestem bliska poddania się. Łzy się leją, pięści zaciskają w złości, już myślę, że nie dam rady... i co? I próbuję następnego dnia. Tak jak dziś - po wczorajszym przytrzaśnięciu nosa drzwiami - owijam się w Twój niebieski szaliczek...

Czasami mam wrażenie, że to wszystko ma mi coś pokazać, czegoś nauczyć, więc staram się nie zamykać, staram się być uważna, ale... nadal nic. Nie mam pomysłu po co to wszystko.

Ale za to mam piosenkę. Nie wiem jak na nią trafiłam - całkiem możliwe, że dzięki Tobie, i wracam do niej często, zawsze gdy brakuje mi światła... ;-)

Monday, November 15, 2010

Na niebiesko

Babko z fiordów!
Coby Cię ta arogancja omijała, przesyłam Ci niebieski szal. Nie różowe okulary, a własnie taki oto szaliczek.

Popatrz, kochana, nawet boski Enrique go kiedys ode mnie pożyczył.

Niech nosi się dobrze!

Ciuciu oddane.
PS. Pamiętaj, zdrowie najważniejsze!