Friday, December 31, 2010

Wedlug Freuda

Babko,
no wlasnie wszystko rozbija sie o te mechanizmy obronne. One sluza ochronie ego. Niczemu wiecej.
Wyparcia, stlumienia, przeniesienia, racjonalizacje, eufemizmy, porownania...

A potem czlowiek staje przed lustrem i nie widzi juz samego siebie...

Pozdrawiam,
skulbaczone Ciuciu.

Wednesday, December 29, 2010

2xP (pytania i pamięć)

Odważna Ciuciu!
Myślę sobie, że trzeba odwagi, by pytać siebie i w sobie chodzić. Kiedyś ktoś mi powiedział, że odpowiedzi nie są tak ważne jak pytania... I ja się tego trzymam, bo gdy zadasz sobie właściwe pytanie to już masz niemal połowę odpowiedzi.

Nie ma możliwości spamiętania wszystkiego - mamy chyba taki system obronny, że pozbywamy się z pamięci tego co nieważne, nieistotne lub tego, o czym zdecydowanie nie chcemy pamiętać. W tym zalewie informacji, jakiego doświadczamy każdego dnia, aby przetrwać (i nie zwariować), musimy dokonywać wyborów - także tego, o czym pamiętać. Też doświadczam stanów wpadania i wypadania informacji, więc to chyba naturalne.  Poza tym, to my decydujemy, w jakim zakresie pozwalamy tymże informacjom /lub ludziom/ w nas zostawać, na nas wpływać i bardzo w to wierzę, że tak jest. Ostatnimi czasy jestem na etapie rozpoznawania różnych sytuacji - tego czy mam na nie wpływ/kontrolę nad nimi czy nie - i od tego uzależniam swoje działanie bądź jego brak.

Kiedyś, podczas mojej przygody z TDS, robiłam takie ćwiczenie: pomyśl o najważniejszych momentach Twojego życia, od dnia dzisiejszego do kilku miesięcy wstecz (6-8) lub roku (to Ty określasz granicę) i o tym, co się dzięki tym momentom/spotkaniom w Tobie zmieniło, co Cię wzmocniło, co osłabiło. A potem podziel się tym z partnerem, który w tym samym czasie robił to samo. Nawzajem możecie zadawać pytania, doprecyzowywać, ale oczywiście z uszanowaniem drugiej osoby. Czasu na to macie tyle, ile potrzebujecie.
Ćwiczenie to pomaga zobaczyć siebie w perspektywie czasu i poprzez wydarzenia. Wrócić pamięcią do momentów, które stanowiły w jakimś sensie punkty zwrotne; do decyzji, dzięki którym jesteśmy jesteśmy kim jesteśmy.
Dla mnie było jednym z kluczowych ćwiczeń.

Pytań o tożsamość nie mam - może dlatego, że czuję w sobie moc, pewność tego kim jestem. O co pytam najczęściej, to to CZEGO CHCĘ, czy to co robię jest rzeczywiście tym, co chcę robić. Staram się ufać - całemu procesowi, w jakim jestem, ale też przede wszystkim sobie. Oczywistym się wydaje, że sobie ufamy, ale czy tak jest faktycznie? Ufasz sobie? Jeśli nie ufasz sobie jak możesz ufać drugiej osobie?

A co do bezruchu... nie ma w nim nic złego. Jak mówi mądra księga I Ching:
"Uzyskanie wewnętrznego spokoju umożliwia właściwą ocenę sytuacji i podjęcie wielkich dzieł. Spokój winien być bezruchem wtedy, gdy brak ruchu przynosi korzyść, a ruchem wtedy, gdy ruch przynosi korzyść. Wszystko zależy od wymogów chwili. Spokój ego powoduje spokój ciała. Dzięki temu osiąga się spokój wewnętrzny, umożliwiający zrozumienie praw rządzących światem, a z kolei - ruch, czyli wprowadzenie zmian. Myśli nie powinny rozbiegać się bezładnie, lecz skupiać na najważniejszym".



W Nowy Rok planujemy zrobić Mapę Marzeń. Przepis na mapę masz TU, jeśli oczywiście zechcesz (zechciecie) zrobić. Po co robimy mapę? Chyba po to, by zwizualizować i zrealizować swoje sny i marzenia...  Czego i Tobie/Wam w Nowym Roku życzę!

Buzi z zasypanego Brevik!

Monday, December 27, 2010

Tozsamosc.

No, hej, Babo, hej...

Zycze Tobie i Twoim bliskim rowniez dobrego czasu. Codziennie Ci zycze, bo dzielic sie miloscia wlasna z innymi, mozna codziennie.
A u mnie? Zadaje ciagle mnostwo pytan. Mowia, ze dobrze pytam; ze wlasciwie. Nie wiem tylko, czy mi cos z tych ich odpowiedzi zostaje w glowie. Czasami mam wrazenie, ze wydarzenia, miejsca, ludzie, wpadaja we mnie, a potem zwyczajnie wylatuja i nic nie pozostaje. Trudno mi sobie przypomniec. Nie pamietam wielu rzeczy. Moze inaczej, przypomnienie ich sobie, sprawia mi niemaly klopot i wymaga duzego wysilku. Czy to naturalne? 
Moze dzieje sie tak dlatego, ze sobie snie to moje zycie?  
Emigracja dala mi sie wlasciwie w kosc. Moze inaczej, na emigracji, zaczelam pytac sama siebie o tozsamosc. O to, kim wlasciwie jestem i co mnie konstytuuje. I tak sobie mysle, ze przyszedl czas na reedukacje, bo to, czym jestem teraz nie jest z pewnoscia mna. Mysle, ze czas na widzenie rzeczywistosci takiej, jaka ona jest. Zycie w iluzjach i strachu generuje bezruch. A to niezdrowe, bo jakos tak sie dzieje, ze ktos nas zobligowal do zycia wsrod innych. Komunikowania sie i, o zgrozo, kochania innych.
Zaniedbalam swoj spirit, wiesz? Ego mam silne. Zbyt silne. Pojde sobie we mnie, moze cos znajde...

Mann i Materna? Nie mam pojecia, co ten sen moze znaczyc. Jak mi cos wpadnie do glowy - dam Ci znac.
Tym czasem, borem lasem!

Ciuciu. 

Monday, December 20, 2010

puk puk

Ciuciu, jesteś???
Wróciłam z Warszawy zimowej. Zapchanej, zatłoczonej, zatrąbionej... wróciłam i wpadłam zaraz w tę moją zaśnieżoną dziurę, bez życia trochę. Znaczy i ja, i dziura bez życia trochę.
Potem, jak już troszkę dożyłam, kupiliśmy choinkę i zaczęłam moje wariactwo świąteczne, czyli krojenie, pieczenie, krojenie, pieczenie...
To nasze pierwsze święta we dwoje. Nasza pierwsza choinka, łączenie tradycji, tworzenie wspomnień...

Fajnie jest. We dwoje.

A minionej nocy śnili mi się Mann i Materna. Nie wiesz może co znaczy taki sen?

Buzi i wesołych raz jeszcze!

Wednesday, December 15, 2010

porannie

Obła Ciuciu!
Myślę sobie, że nie ma nic za darmo i nic samo nie przychodzi. Każdą relację, każde zaangażowanie trzeba budować. Można kochać, ale sama wiesz, że codzienność jest okrutna i gdyby nie nasze starania (z obu stron), by coś dojaśnić, dopowiedzieć, nawet zrobić, by drugiej kochanej osobie sprawić przyjemność - nie byłybyśmy w związkach, bo szybko by się rozpadły. A są to związki, których pragniemy.

Nic nie przychodzi samo. To Ty sama decydujesz, kiedy i jak się angażujesz, w jakie relacje czy działania. Oczywiście, trzeba widzieć i szanować czyjaś przestrzeń, w końcu wpływamy na siebie w takich granicach, w jakich na to pozwalamy mniej lub bardziej świadomie.
I oczywiście postawa jaką przyjmujesz wobec otoczenia, to właśnie Twój wybór, a więc jakaś forma zaangażowania.
Jasne, można "bezmyślnie" odpowiadać na bodźce zewnętrzne - jak mnie ktoś puknie w kolano, to machnę nogą, ale siła i piękno człowieka polegają moim zdaniem na tym, że potrafi on decydować, dokonywać wyborów, świadomie się rozwijać.
Znikasz, godzisz się na nie-bycie w tych sytuacjach, w których chcesz i to jest Twoja decyzja, jednak myślę sobie, że trudno by było, gdyby wszyscy tak robili, bo to co dla innych byłoby sytuacją niezaangażowaną, dla innych mogłoby być sprawą fundamentalną.
Myślę, że chodzi Ci o takie po prostu nie napinanie się, o bycie Tu i Teraz bez zgrzytów i stękania, o obserwowanie więcej niż działanie. O umiejętność bycia. Ze sobą i innymi.

Wiesz Ciuciu, ja nie wierzę w koniec. Nie ma początku czy końca. Wszystko jest płynne i jedno przechodzi w drugie. Nie panikuję. Cieszę się, że potrafię to przenikanie dostrzegać.

Cmok!

Tuesday, December 14, 2010

Sentymentalne Smęty

Oddychająca spalinami Wa-wy!

Umiejętnosć spotykania się z innymi to sztuka. Się człowiek wsłuchuje, się człowiek gapi, się człowiek namysla. W końcu się człowiek przegląda w cudzych oczach i się człowiek odbija. I potem swieci tym odbitym swiatłem. I tak do następnego spotkania.
Opanowałam inną sztukę. Sztukę nie-bycia. Nie-obecnosci. Nietożsamej z obojętnoscią. Nie, to cos innego.
Nadal obchodzą mnie cudze losy. Nadal gotowa jestem współczuć i współweselić.
Jednak cenię sobie odkrycia psychologii behawioralnej. Prostej, jak budowa cepa i znacznie ułatwiającej życie. Schemat w większosci relacji niezaangażowanych wygląda tak: jesli dam "głaska" - otrzymam "głaska". Wyobraź sobie sytuację odwrotną.
Dlatego obła jestem w sytuacjach niezaangażowanych. Relacje zaangażowane dają niebywały komfort bycia sobą. Dasz "głaska" - nie otrzymasz  "głaska". Nie dasz "głaska" - otrzymasz "głaska".
Zaangażowania się nie buduje. To przychodzi samo.
I cytat na koniec: Cokolwiek pomiędzy ludźmi kończy się - znaczy: nigdy się nie zaczęło. Gdyby prawdziwie się zaczęło - nie skończyło by się. Skończyło się, bo się nie zaczęło. Cokolwiek prawdziwie się zaczyna - nigdy się nie kończy...   (E. Stachura)

Więc, don't panic, maleńka :D W przyrodzie nic nie ginie.
Ciuciu

spotkania

Ignorujące Ciuciu!
Wczoraj swoje pierwsze właściwie kroki skierowałam do miejsca, z którym byłam przez lata bardzo związana - emocjonalnie chyba jednak bardziej niż zawodowo. Miejsce pełne marzeń, nadziei na lepsze jutro, projektów tego jak być powinno... Miejsce, w którym odcisnęłam jakoś ślad - nie właśnie zawodowo, ale ludzko... dosłownie ludzko, bo wolontariuszki, z którymi tam współpracowałam, pracują tam dzisiaj. I kiedy wczoraj rozmawiałam sobie z nimi, przelatywały mi przed oczami te wspólne chwile... też trudne dla mnie, bo z tamtego okresu pamiętam także ogromne uczucie zawieszenia i niestety frustracji niedocenienia. Może za dużo było we mnie niecierpliwości, może gdybym przełknęła więcej byłabym teraz tam? Z drugiej strony - czy będąc tam odnalazłabym to, co mam teraz?

Spotkałam też G., ale nie dawną ciepłą G. tylko jakąś energetycznie inną G., pod której skrzydłami dawno temu jednak urosłam, ożyłam, odnalazłam trochę siebie, a trochę sposób na siebie... trochę było wtedy walki, niecierpliwości, poczucia zawiedzenia... Wczoraj pomyślałam, że pewnie i z obu stron...

I przypomniałam sobie, jak bardzo rozpierał mnie świat od środka, ile było we mnie buntu, ale i gotowości na zmiany, ile było we mnie pragnienia przynależenia do TEJ idei, społeczności, do TYCH ludzi. Jednak wczoraj odkryłam w sobie także wielki spokój i brak zadęcia, zgodę w samej sobie. Na wszystko. Czy zgoda oznacza brak rebelii i zastój? Czy akceptacja oznacza brak zmiany?

Twoja historyjka profesora filozofii potwierdza także coś o czym staram się zawsze pamiętać - pytanie "dlaczego" jest pytaniem do tyłu, o przeszłość, o przyczynę; pytanie "po co" to pytanie do przodu, o przyszłość, o powód jakiegoś działania...

Mam przekonanie, że mogę ożywić cudzą duszę - pytanie jednak - po co?

Buzi!

Monday, December 13, 2010

Po co?

Polska Babo!

Kiedys profesor filozofii opowiedział nam anegdotę.
Proszę państwa, czas sesji egzaminacyjnej. Przede mną siedzi dwóch najbardziej aktywnych studentów w mojej grupie i jeden małorozgarnięty ignorant. Egzamin. Mówię do pierwszego pana: Proszę wstać, wyjrzeć przez okno i opowiedzieć, co pan zauważył. Wykonał moje polecenie z największą dbałoscią o szczegóły.  Mówię do drugiego: Proszę wstać, wyjrzeć na korytarz i opowiedzieć, co pan zauważył. I ten wykonał moje polecenie z największą dbałoscią o szczegóły. Trzeciemu poleciłem, zeby usiadł naprzeciw swoich kolegów, przyjrzał się im i opowiedział, co zauważył. Ten, nie podnosząc się z krzesła zapytał: Panie profesorze, ale po co mam to robić?
Tylko ten jeden dostał 5.
Innym razem dyskutowalismy z grupie studentów nad sensem animacji. Kolega speuntował: Nie mam przekonania, co do tego, że mogę ożywić cudzą duszę.

No, to buźka, pa.
Ignorujące Ciuciu.

Sunday, December 12, 2010

no i?

takie małe pytanie, a potrafi wyhamować.

Dziękuję Ci Ciuciu! Dziękuję za to, że we właściwym momencie potrafisz zadać właściwe pytanie. No bo faktycznie, gdy się wieszam na tym jak powinno być, a nie jest - takie so what? sprowadza na ziemię.
Pracuję tu nad integracją, staram się by było miło i fajnie, by Polacy pomagali sobie nawzajem. Przełykam zatem różne mniejsze i większe sprawy, starając się być uczciwą wobec siebie i innych, by było nam razem dobrze. I naiwnie wierzę, że inni mogą zrobić tak samo, ale nie robią. Wolą swoje własne małe światy, których nie mam prawa oceniać.
W tej naiwności zapędzam się czasami, rosną moje oczekiwania, marzenia na lepszy świat... bo myślę sobie, że życie poza granicami kraju nie daje nam komfortu otaczania się ludźmi, których wybieramy. Jesteśmy wrzuceni w dane środowisko, musimy zmagać się z zupełnie innymi problemami, niż dotychczas, walczymy, aby przetrwać - dlaczego zatem nie możemy się zjednoczyć, pomagać sobie nawzajem? Zazdrościmy innym nacjom, które wspierają się nawzajem, ale my nie chcemy - wolimy mielić się we własnych małostkach, zaściankowych ambicjach...
Zatem gdy się napinam za bardzo w tym chceniu lepiej, inaczej, gdy zaciśnięte zęby grożą trwałym szczękościskiem, bo nie wychodzi jak bym chciała, pojawiasz się Ciuciu ze swoim cudnym pytaniem  "no i...?" Po tym "no i?" zatrzymuję się, no bo właściwie, co z tego? Niech się mielą czy kwaszą, niech dojrzewają każdy w swoim tempie. Wiem, że w tym całym procesie muszę to zaakceptować. Wynurzyć głowę z wody, zaczerpnąć powietrza i popłynąć swoim własnym nurtem.

Już jutro lecę do Polski na 4 dni zaledwie, ale pooddycham sobie Warszawą, spotkam się z bliskimi, powariuję przez chwilę na zakupach... Pewnie przyspieszę na warszawskich ulicach, pozwolę sobie na wystawowy zawrót głowy, zapewnię się nieskończoną ilość razy co też ja sobie kupię, jak już będę zarabiać te porządne norweskie korony... A co najważniejsze - spotkam się z tymi, bez których Warszawa nie ma tego koloru, światła, zapachu... Nad kawiarnianymi stolikami będziemy chwytać momenty, budować więzi, dziwić się sobą i sobie... i doceniać, że jesteśmy. Że nam się chce.

Nie mogę się tych spotkań doczekać.

Monday, December 6, 2010

Idee swiąteczne

Babko przedswiąteczna!

Widzisz, jakbys mieszkała, będąc dzieckiem, w GK, z pewnoscią dzisiaj nie miałabys problemów z bezwypadkowym pokonywaniem pagórków zimową porą. Zmierzam do poszkolnych pobytów "na górach" i pokonywaniu tzw. Góry Smierci z workiem na kapcie pod tylkiem w dół i morderczą wspinaczką po wyslizganej powierzchni w górę. Kto dzieckiem w GK tamtych czasów był, ten wie! Dzisiaj o takich dzieciakach jak my wtedy, mówi się "dzieci ulicy" i posyła do nich streetworkerów. Ku radosci, rzecz jasna, tych drugich. Tjaaa, powroty do dzieciństwa potrafią być zaskakująco miłe...
A ja godzę się na bycie niewidzialną. Co za radocha być gwiazdą Reality Show w czyims telewizorze? Dla mnie żadna. Wystarczamy sami sobie. Kontakty z innymi to pozbawiona tego całego fafa-rafa koniecznosć. 
Swięta spędzamy w Belgii. Drugi rok. W tamtym roku przygotowałam polską wigilię, a i tak skończyło się na wizycie naszej i naszych gosci u sąsiadów z Libanu, gdzie przy krakersach i słonych paluszkach, sączylismy belgijskie piwo, słuchając Pink Floyd. 
Tak, jak i Ty, wprowadzam do domu swiąteczną atmosferę. I to nie kwestia narodowosci a raczej realizowanie założenia, że zadaniem kobiety jest podtrzymanie odpowiedniej ciepłoty domowego paleniska.
Poniżej fragment moich działań kreatywnych na terenie naszego królestwa.


A za realizację tego, co poniżej, mam zamiar się zabrać później...


Twoje Ciuciu.

PS. Prawda nie jest niebezpieczna. Ludzie, którzy wiedzą, dla licznych, mogą być niebezpieczni. Kwestia użycia tego, co się wie.

Saturday, December 4, 2010

jednym palcem pisane

Ciuciu droga,
jak w tytule - dzięciolę tego posta, bo mi się prawa ręka popsuła. Coś tam strzykło, pykło i ręka wisi na szalikowym temblaku.
Tak mi serce radośnie podskakiwało od tego śniegu, co za oknem, a potem na drodze, że oczy nie zauważyły, a nogi nie nadążyły i wylądowałam na tyłku - dwa razy w ciągu niecałej minuty! Kto u mnie był, ten wie, że pełno tu u mnie górek i góreczek, a ja niestety nie opanowałam jeszcze sztuki chodzenia po nich w zimie. Norwedzy to co innego - rodzą się z nartami na nogach i nawet w podeszłym mocno wieku pokonują z lekkością zimowe pagórki.

Jednak ja nie o zimie chciałam i nie o Norwegii, ale o miejscu na ziemi. I o istnieniu chciałam, bo wstrząsnął mną Twój cytat z Kosińskiego. Wielowymiarowość tego istnienia, o którym pisze. Nie ma nas, póki nas inni nie ujrzą... a co z nami samymi? Z tym jak sami siebie postrzegamy.
I z jednej strony tak - wiem i zgadzam się, że potrzebujemy innych, by sami siebie określić, zaistnieć także we własnej świadomości, a z drugiej coś się we mnie buntuje, bo nie potrzebuję innych, by świadczyć o tym, że jestem...
Pamiętam jak kiedyś jechałam pociągiem. Chyba wracałam z Katowic, z Muzeum, gdzie zdobywałam materiały o Konradzie Swinarskim. To była taka moja pierwsza samotna podróż - tylko ja i moje myśli, a za oknem przesuwający się świat. Chciałam wyjść w pewnym momencie z przedziału, ale dopadł mnie dziwny lęk - co, jeśli ci ludzie z przedziału, zaprzeczą, że tu byłam. Co, jeśli zaprzeczą, że w ogóle jestem. Jak ja sama udowodnię to, że jestem. Czy jeśli inni zaprzeczą, że jestem, że mnie widzą, to będę istnieć?
I zostałam. Nie ruszyłam się z miejsca. I nie lubię podróżować pociągami sama.
V. mówi, że łatwiej o "zniknięcie" w innych oczach, gdy nie jesteś w swoim kraju, bo tu nikt nie zwraca na Ciebie uwagi... ale nie wiem czy się z tym zgadzam. Ludzie są w sumie tacy sami wszędzie.

Za tydzień jadę do Polski, ale nie na święta. Na święta wracam tu i to będą moje i V. pierwsze takie święta - bez naszych rodzin. Tylko my dwoje. Dla niego święta to nic specjalnego, a dla mnie magia. Nie mogę się doczekać wspólnego ubierania choinki, Wigilii, którą sama przygotuję, dzielenia się opłatkiem z najbliższą mi w tej chwili osobą...
I to jest moje "miejsce na ziemi" - nie kraj, nie budynek, w którym mieszkam, ale przestrzeń więzi - emocjonalnych, społecznych - którą tworzę z ukochanym mężczyzną. I nie ma znaczenia "gdzie", ale "jak". To jak ta przestrzeń wygląda, jak sobie w niej radzimy, jak siebie w niej postrzegamy.

PS. Zapytałam V. czy lubi zimę. Stwierdził, że tak, ale pod warunkiem, że jest w tym czasie na Wyspach Kanaryjskich. Taaaa. Też mnie zadziwia jego postawa wobec świata ;-).

PS. II. Mamy z V. bohatera - twórcę WikiLeaks, który nagle stał się najniebezpieczniejszym człowiekiem świata. Dlaczego? Bo ma dostęp do prawdy i ją szerzy. Zobacz, żyjemy w czasach, gdy prawda jest niebezpieczna, już nie - względna, nie - logiczna, ale niebezpieczna...