Friday, November 18, 2011

jesiennie

Drogie Babki!
Co u Was? Milczycie - wnioskuję, że wzięte z życiem za bary - walczycie ;).

U mnie/nas zmiany! Przenosimy się do nowego miejsca - większego, chyba żywszego miasteczka. No dobra, piątego co do wielkości. Wypełniona jestem nadzieją po uszy i pękam od marzeń. V. już tam jest, już zaczął pracę i szuka mieszkania.
Czuję się tak, jakby los dawał nam drugą szansę - jesteśmy niemal dokładnie w takiej samej sytuacji jak prawie 3 lata temu, gdy zdecydowaliśmy się zamieszkać razem w Norwegii. Przyjechałam wtedy z Polski do Sandefjord,  V. zaraz zmienił pracę i po chwili przenosiliśmy się w nowe miejsce. A teraz jadę z Warszawy, po 3 miesiącach rozstania, żeby spakować rzeczy i przenieść się w całkiem nowe miejsce. Nauczona doświadczeniem TDS - powiem, że to jakiś wzór/pattern.
Sytuacja ta daje mi ogromną szansę, by nie popełnić tych samych błędów, jakie popełniłam tam gdzie mieszkałam.Myślę, że jednym z nich było to, że pojechałam do Norwegii z polskim systemem wartości i polskim sposobem myślenia. Drugim to, że chciałam się zaprzyjaźnić z okolicznymi Polakami. Zaprzyjaźnić, a nie zapoznać. A tak się nie da. Emigranci mają zupełnie inne priorytety, starają się przetrwać, a nie zaprzyjaźnić. To tylko ja, w tej swojej marzycielskiej głowie uknułam, że się da, że przeniosę kawałek Warszawy do małego Brevika i ze zbieraniny różnych ludzi, stworzę paczkę bliskich sobie osób. Nie dało się, poległam. W nowym miejscu nie będę próbować. Zobaczę, co i kto przyjdzie.

Jesień w  Warszawie. Dziś jest szaro i ponuro. I zimno. A ja... Odliczam dni do wyjazdu do Norwegii ;))).

Friday, September 9, 2011

Drogie Babki,
a ja wciaz pomiedzy!
Dwa tygodnie temu wrocilismy z hiszpanskich wakacji z nuta Pragi, a dzis juz mnie wywiewa do Polandii ;). Na dluzej. Mam zamiar choc czesciowo pokonczyc to, co zaczelam dawno i dawniej - trzymajcie wiec kciuki ;))). Ciesze sie na ten dluzszy wyjazd do ukochanej Warszawy, na spotkania, z ktorych nie bede musiala pedzic wariacko na inne spotkania, na przyspieszenie obrotow, ale tez i na relaks w kinie lub teatrze!!! Chce tyle nadrobic! Ajc!
Oczywiscie, ze bede tesknic, ale ciesze sie na chwile z rodzina, najblizszymi, z miastem moim!

Ciuciu, Amsterdam to Ty masz niemal na wyciagniecie reki. No, rzut beretem. A w kolejkach moze stali tacy, ktorzy przyjechali specjalnie po to, by spojrzec na sloneczniki van Gogha, albo tacy, ktorzy ida do muzeum w kazdym miescie, w ktorym sa i to wlasnie jest dla nich esencja pobytu. Tacy, gdy beda umierac, powiedza - widzialem/am "Sloneczniki" van Gogha :). Tez widzialam. I pamietam swoje zadziwienie, ze taki niewielki obraz za szyba ochronna doprowadza tlum do goraczki.

W Amsterdamie bylam grubo ponad 10 lat temu jako dziewcze niewinne. Mieszkalam w niewielkim holenderskim miasteczku, w ktorym dzien rozciagniety byl jak guma do zucia. Amsterdam byl jak calkiem inny swiat, ba, planeta nawet. Pelen ruchu, gwaru, zycia. Dla mnie, nastolatki, ktora przyjechala z glebokich przemian lat 90. byl to swiat kolorowy i wolny, a i tak najbardziej mi chyba utkwila w pamieci wycieczka po dzielnicy czerwonych latarni :). Apetytu na Amsterdam mi Ciuciu narobilo...

Miesiac temu pojechalismy do Pragi na 2 dni. Spotkalam swoja kolezanke, u ktorej w mieszkaniu sie zatrzymalismy i ktora to pokazala nam Prage swoimi oczyma. Czeska stolica nas zachwycila. Oczywiscie, ze byly masy turystow, oczywiscie, ze nie dalo sie przejsc (ja sama bylam zmeczona turystami (sic!)), a jednak padlam na kolana. Praga jest absolutnie powalajaca. Nie moglismy oderwac oczu od architektury, za kazdym rogiem znajdowalismy cos, co przykuwalo nasz wzrok i wywolywalo okrzyki zachwytu. Nie mam slow ;).
Po tych zlazonych dniach, przyszly dwa tygodnie wypoczynku nad Atlantykiem :). I mierzenie sie moje z hiszpanskim. Rozumiem juz coraz wiecej, ale jestem hiszpansko niema :). Obiecalam sobie, ze jak bede pracowac tu w Norwegii, to wtedy wezme sie za hiszpanski. Planow mam moc! ;)

Franko z glowa w chmurach... Widzisz, wszystko ma swoj czas.

"Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.
(...)
Zobaczyłem więc, że nie ma nic lepszego
nad to, że się człowiek cieszy ze swych dzieł,
gdyż taki jego udział.
Bo któż mu pozwoli widzieć,
co stanie się potem?"
Ksiega Koheleta

Ja wierze w to, ze czasami musimy dzialac, a czasami musimy przysiasc na kamieniu i poczekac na to, co ma nadejsc. To tylko kwestia rozpoznania,w ktorym z czasow jestesmy - czy w czasie dzialania, czy w czasie czekania... Moja terazniejsza frustracja, ktora mnie czasami dopada, wynika wlasnie z tego, ze chce dzialac, a  musze czekac. Bo moje dzialanie ma swoje ograniczenia, na ktore po prostu czasami nie chce sie godzic, bo chce je troche kontrolowac. Akceptacja nie oznacza biernosci.
Ciesz sie swoja kariera, swoim zyciem singielki, nie zamykaj sie na to co ma nadejsc. Milosc nadchodzi czasem zupelnie niespodziewanie i nie stamtad, skad sie jej spodziewamy. Czy wierze w Milosc? To bardzo ogolne pytanie i oczywiscie ogolnie odpowiem, ze tak. Ale nie wierze w to, ze jak milosc wybuchnie, zakwitnie, to ze ona sobie trwa pomiedzy dwojgiem ludzi niewzruszenie. Wierzylam kiedys w "Milosc jak grom", ale grom ma to do siebie, ze jak pierdyknie, to zostawia dziure w ziemi, a czasami nawet wpedza do grobu. I wierzylam kiedys w tego jednego jedynego krolewicza na bialym koniu, ktory sie pojawi i pocalunkiem obudzi mnie do zycia... ale kiedy spisz, nie wiesz, kto sie tam wokol Ciebie paleta... Chyba jednak wole czuc, ze to moja decyzja z kim chce byc. A bycie z druga osoba wcale nie jest takie proste i milosc czasami nie wystarcza. Tak wiele sie na nia sklada roznych rzeczy i sa one tak intymne, i tak specyficzne dla kazdej pary, ze byc moze moja definicja Milosci zupelnie nie odpowiada Twojej. I to jest chyba piekne w tym calym interesie.
Widzisz Franko, kochalam kiedys calym sercem najcudowniejsza osobe na swiecie, kazdego dnia mowilam, ze kocham i kazdego dnia slyszalam, ze kocham. A jednak to nie wystarczylo. I to, ze sie skonczylo, wcale nie oznacza, ze milosci nie bylo. Ale tamta milosc byla mi tez potrzebna do tego, by odkryc sama siebie, by dojrzec i siebie  i swiat wokol, by sie zdefiniowac, okreslic, pokochac, otworzyc, pocierpiec, poczuc...
I nie zaluje, ze bylo, ze sie skonczylo... Jedno z wazniejszych doswiadczen mojego zycia z jedna z wazniejszych osob w nim.
Badz cierpliwa kochana i wyciskaj dla siebie jak najwiecej z tego, co dzis masz :).

I ja tez zakoncze piosenka, wokalistki, ktora odkryl przede mna moj ukochany ;)))



Buziam!

Sunday, September 4, 2011

Powrócona:)

Babki Kochane!

Przepraszam Was za tak długie milczenie, aż sama nie jestem pewna, jak do tego doszło, ale czy tak już właśnie zawsze ze mną nie jest...
U mnie na horyzoncie mniej więcej stare to samo:
- dwa połamane serca i oprócz potłuczonego szkła i krwi, żadnych pozostałości

- w cholerę roboty w związku z rozpoczeciem semestru
- sezon na lekcje prywatne dolewa oliwy do ognia
- trochę imprez, wyskoków, więc nie ma się w zasadzie kiedy nad tym wszystkim na szczęście zastanawiać
- acha, czy wspomniałam już, że miłość mojego życia ma dziewuchę
- i jeszcze kota mi się znów chce i wsi
- i egzamin przede mną i cała się trzęsę bo przecież jak zwykle tradycyjnie nic nie umiem i po co ja w ogóle myślę poważnie o tych studiach, skoro jestem taki leń
- tęsknię za Europą i ukochanym serialem jakimś, ale słucham audiobooków i zatapiam się w wymyślonym życiu kogoś wymyślonego innego, więc może ostatecznie nie jest tak źle i mam tę namiastkę serialową - znaczy się jest na horyzoncie jakieś życie (choć nie moje), którym mogę sobie żyć.


No, to tak właśnie w skrócie u mnie. Biegam tęsknię i zastanawiam się, czy jeszcze mam w sobie cokolwiek z wiary mojego mistrza Don Kichota, czy już rozłożyłam się na tym łóżku i niedługo umrę... Bo co w nas żyje, gdy nie ma wiary?

O fajnych filmach piszecie i niektórych nie znam, niektóre kocham nieprzytomnie, ot na przykład Pan's Labirynth, choć chyba nigdy nie dam rady obejrzeć go znów (tak przerażająco smutny) to zdecydowanie to jeden z numerów jeden na mojej liście. A oglądałyście kiedyś "Things we lost in the fire"?




Powala mnie zupełnie ten film.
Albo The Air I breathe... też nie potrafię go obejrzeć durgi raz, ale nigdy przenigdy nie zapomnę... "When you can see the future you think you're capable of changing it. But you're just a witness to coming moments, unable to help."





Ale najbardziej i tak kocham Donniego Darko:) a zwłaszcza tę scenę:





No, to tyle o filmach narazie, bo jak się rozpędzę to do jutra nie skończę, a tu za naukę do egzaminu trza się wziąć. Egzamin to taki głupi, nazywa się GRE i jest namiastką przepustki na moje wymarzone studia, które i tak mnie przerażają i i tak nie mam pojęcia, jakbym sobie z nimi poradziła. No ale nie spocznę, nie poddam się, nie podaruję, dopóki przynajmniej nie spróbuję chwycić roga za byki czy jakoś tak:)


A Babki, tak nawiasem i marginesem, powiedzcie mi, czy miłość to jednak istnieje? Bo czytałam w książkach, widziałam na filmach, ale w realu to wszystko na opak wskazuje, wszystko jest jednym wielkim teatrem, ściemą, na nibem i może jakby człowiek przestał sobie tą wiarą głowę zawracać, to by się lepiej żyło?


Na koniec piosenka, która właśnie na dowód mojej niewiary ironicznie nuci mi się bez przerwy od trzech dni:





Wasza Franka

Tuesday, August 23, 2011

Amsterdam de stad waar alles kan

Babki, zyjecie jeszcze?

O Amsterdamie bedzie. W tygodniu, zapuscilismy sie z mezem, na dwa dni w to miasto. Piechota ogarnialismy ulice za ulica uwazajac na rozpedzonych zombie na rowerach. To przeklenstwo Amsterdamu - rowerzysci i turysci. Jedni i drudzy - zombie. Kilkunastumetrowe kolejki do muzeow ciagnace sie po srodku chodnika. Ani to ominac, ani przeskoczyc. I tego nie kumam. Jechac do Amsterdamu po to, zeby stac w kolejkach do muzeow, ogladac wystawy przez nastepne pare godzin i wracac. Zapytani potem, co mozecie powiedziec o tym miescie, mowia o reprodukcji slonecznikow Van Gogha. Nuudaaa.
Miasto dzikie, kolorowe i piekielne. Indywidualizmem rzygajace. Jednego, czego nie da sie odmowic mieszkancom to kreatywnosci. Jak ci ludzie sie odnajduja w tym pierdzielniku, chaosie, kolorach i ksztaltach? Nie wiem. O ile w ogole sie odnajduja.
I te twarze, jak z obrazu Ensora...
m.

Tuesday, July 19, 2011

Optymistycznie

Witajcie, Babki!

Ciuciu jest zadowolone, bo:
- skonczylo kurs;
- przeszlo pozytywnie rekrutacje;
- ma prace.

Ciuciu sie zmienia:
- schudlo 3 kg;
- przefarbowalo wlosy na kolor czeresniowy;
- nosi sie w spodnicach i sukienkach w kwiaty.

Ciuciu, ciuciu i jeszcze raz ciuciu. A co tam!
Gdyby jeszcze tak nie padal deszcz.
Pa!

Saturday, July 2, 2011

nocnie do bzika

widzisz Ciuciu, przypomniał mi się film, który został ze mną na dłużej.



Pozostał, bo mądry, plastyczny, muzyczny i... hiszpański.

Widziały Babki? 

Tuesday, June 28, 2011

Bzik

No, a ja mam bzika filmowego. Film bez dobrego aktora to film niegodny uwagi. Im bardziej aktor autentyczny, jak w przypadku pierwszych dwu pozycji w moim rankingu, tym lepiej. Potem przychodzi scenariusz. Fabula musi byc dobra. Niedopowiedzenia, ukryte znaczenia, ale opowiesc o czyms prostym, ludzkim. Dowcip, na granicach surrealizmu tez wciaga. Potem muzyka. Musi pasowac do obrazu. Obraz musi pasowac do emocji, czyli licza sie kolory i cienie.
Ksiazka owszem, ale przywiazanie ludzkie do slowa mnie przerasta. Czasem zbyt duzo slow. Malo jest ksiazek, w ktorych autor uzywa slow madrych; gdzie kazde zdanie jest na wage zlota. Za takimi ksiazkami tesknie.
Zaczytana jestem w ksiazkach nt autyzmu. Czytam po niderlandzku. I sie zadziwiam, ze probujac przetlumaczyc na polski, nie znajduje slow. To tak troche, jakbym po niderlandzku kumala, ale w polskim jezyku brzmi to niedorzecznie...
Czytam ksiazke z obrazkami, ktore mnie wciagnely. Zeskanuje dzisiaj i moze wrzuce. I dopowiem do niektorych swoja historie...
Mam chaos troche taki mysli. Czuje, ze mam spuchnieta glowe; nie ogarniam. Czuje, ze wszystko we mnie drzy, dygoce, ale dzisiaj jescze nie umiem dobrac slow, zeby opisac, o co tak naprawde chodzi. Dam sobie czas, i albo samo przejdzie albo cos znajde, nazwe i odloze do odpowiedniej szuflady. Lepsza opcja druga, bo zdrowsza.
Pozdrawiam,
C.

Wednesday, June 22, 2011

porannie

Ciuciu!
"Bella" bella! Eduardo - bello! Muzyka - bella! Wszystko razem- bellisimo! :) Dziękuję Ci Ciućku za ten film łagodny, inny i o NY.
Dziś zamierzam obejrzeć kolejny z Twojej listy :).
Pobudziłaś mnie Ciuciu do myślenia o filmach, ale ja chyba nie mam 5 niezapomnianych. Mam książki, ale nie filmy... Pogrzebię jednak w czeluściach swojej (nie)pamięci i może coś mądrego znajdę...
Filmy chyba jednak nie zostawiają we mnie takiego śladu jak książki czy choćby muzyka. Czasami noszę w sobie obrazy z książki przez kilka dni. O, albo sceny z filmów. No dobra, sceny czasami noszę; albo tematy z filmów.

Mam jednak kilka filmów do których wracam, gdy mam w sercu niepogodę.

Z Polski nie wyjechałam bez tego filmu:


Obejrzałam go chyba z tysiąc razy w przeróżnych kombinacjach - sama sama, sama już z V., z siostrą, przyjaciółką, z V. i bratem V., z mamą... Moim skromnym zdaniem - esencja kobiecości i obowiązkowa "lektura" dla każdego faceta ;).

A scena z tego filmu, zainspirowała mnie do stworzenia projektu "Zaczarowany kocyk" :)


To oczywiście scena, w której MR czyta dzieciom ksiażkę w swojej księgarni, z czapką wróżki na głowie. Też chciałam mieć taką czapkę :))).

A tu mam zawsze ciarki. Takiej miłości pragnę - miłości która rozkłada ramiona i pozwala nam rzucić się w przepaść z pełnym zaufaniem i wiarą... bez lęku, za to z otwartością na to, co nastąpi.


No, jak mi jeszcze coś wpadnie do glowy - to dam znać :)

Buziam i bawię się dalej!

Tuesday, June 21, 2011

Ulubione filmy (zabawa)

Witajcie,

Ciuciek wrocil do 100% formy i wpadl na pomysl, ze mozemy sie podzielic czyms ze soba. Ogladam duzo filmow i tak sobie pomyslalam, ze jedne sa lepsze, drugie gorsze, a trzecie - no wlasnie - najlepsze. I o tych trzecich mowa. Subiektywne oceny, ale wlasnie o to w tym chodzi. Dziele sie z Wami piecioma filmami, ktore stanowia dla mnie inspiracje. Mozecie zrobic to samo? :D

5. Bella


4. It's Kind of a Funny Story

3. Happy Goes Lucky


2. This Is England

 

1. Where The Wild Things Are


Pozdrawiam i zachecam do zabawy.

Wednesday, June 15, 2011

no jak tam

podziurawiony Ciućku?
Dochodzisz do siebie? dziurki zalepiasz?
Piszę, choć u mnie w sumie bez zmian. Może tylko po głowie coraz głośniej tłucze się pytanie, czy jestem niedopasowana do ludzi, do świata?
Mam jakoś ostatnio wrażenie, że ze swoim systemem wartości jakoś nie pasuję. A do tego odwagi jak powietrza nabieram, by mówić głośno o tym, z czym się nie zgadzam. I już tym bardziej nie pasuję, i coraz głośniej zgrzytam innym. A ja czuję swoją siłę i prawość, hm... słowo "prawość" co prawda wyszło z użytku, ale wartość sama w sobie chyba nie, prawda?
Staram się pielęgnować w sobie pasję, cieszyć się tym, co robię i nie myśleć o ludziach, którzy jakoś tak włażą we mnie, dziurawiąc mnie od środka jak i Ciebie, Ciuciu podziurawili.
W zachowaniu równowagi jak zwykle pomaga mój V. i czytanie. Ostatnio odkrywam Isabel Allende i szczerze darować sobie nie mogę tych momentów, gdy odkładałam jej książki na księgarnianych półkach, myśląc, że może kiedyś, że to nie to... A to właśnie to.

Jeśli jej nie znacie - załączam ją samą z fragmentem książki, którą właśnie czytam.



A o pasji możemy nasze historie i tu opowiedzieć.

Buziam po zaćmieniu,
baba

Wednesday, June 1, 2011

Podziurawienie

Hej,

podziurawiona w czterech miejscach, probuje wziac gleboki oddech. Nie udaje sie. Po operacji oddycham do polowy. Troche tak zyje do polowy.

Rekonwalescencja przebiega bez rewelacji. Oprocz niewielkich problemow z oddychaniem, ograniczonej ruchliwosci, zasinien wokol dziur, uczulenia na srodki przeciwbolowe, bolu glowy i bezsennosci - wszystko odbywa sie "zgodnie z planem".

Pozdrawiam,
M.

Thursday, May 26, 2011

ciućkowato :)

Odgruzowany Ciućku!
Mam nadzieję, że nie poprzestawiali Ci części w środku, jak już tam w Tobie gmerali ;). Wracaj szybko do zdrowia!

A taki bukiecik ustawiam koło Twojego szpitalnego łóżka :) 


Całuję! 

Tuesday, May 24, 2011

Radocha z rzeczy malutkich.

Dziewczeta,

tak sie rozczytuje w Was i slowa, ktore zostaja we mnie sa dwa: "oczekiwanie" i "rozczarowanie". To tak, jak logiczny wywod - "przyczyna" i "skutek". :D I nic wiecej w tym temacie, bo to Wasze rozpackanie traci z letka martyrologia. :D

wierze w ludzi, kocham ludzi i mam nadzieje, ze dobro zwyciezy. godze sie z tym, ze na wiele rzeczy nie mam wplywu, bo ludzie wyposazeni zostali w wolna wole. przyjmuje na klate te wolna wole.

jedyne, co moge to dbac o siebie, radowac z rzeczy malutkich i byc gotowym na nieoczekiwane.

pozdrawiam Was, moje zasmarkance.
Ciuciek Przedoperacyjny.*

* operacja w czwartek.

Monday, May 23, 2011

Przecież Kochamy Walczyć

Rozmoknięta Babko!

Czytam Twoje słowa i tak dobrze je rozumiem... Oczekiwania. Ileż ja się o owych napiszę, namyślę, narozmyśluję, jak się ich pozbyć, udusić, ukrócić, żeby tak nie bolało. Milion dialogów z oczekiwaniem i rozczarowaniem nadal niewiele pomogło. I czy ktoś umie sobie z tym radzić? Pośród całego tego whateverowania, tłumaczenia sobie innych ludzkością, nic to tak naprawdę nie daje.
Przypominają mi się te chwile, kiedy (jakże często!) powtarzam mej bratniej duszy z wysp: "ja już nie mogę, już nie dam rady, nie umiem dłużej znosić tego ciągłego rozczarowania"... I wiesz, Babko, co ta duszka mi wtedy odpowiada? Coś, co zawsze, za każdym razem, choćby nie wiem jak źle było, momentalnie stawia mnie na nogi:

"Przecież ty kochasz walczyć!"


Jest taki bardzo średni film, nazywa się "Subject 2", opowiada o facecie, który wynalazł sposób na ożywianie ludzi prądem czy czymś tam. No i tak zabił sobie dwóch ludzi, ale z tym pierwszym coś mu nie wyszło, więc tak oto pojawił się młody chłopak zwany subjectem 2. Ten cały naukowiec przez ten proces zabicia chciał wyprodukować człowieka, który nie czułby bólu. Ale za każdym razem, gdy subject 2 "zmartwychwstawał", widział słońce, góry, słyszał ptaki i jego zachwyt czy wręcz zachłyst tym pięknem powodował, że jego układ nerwowy czy coś tam nie wytrzymywały takich emocji i powodowały jego śmierć w bólu. Naukowiec bez przerwy wycinał mu kolejne nerwy odpowiadające za wrażliwość, chcąc wyprodukować idealnego człowieka bez tego całego shitu, przejmowania się, bez cierpienia poprostu. I w końcu mu się to udało. Jakkolwiek subject 2 nie rozumiał już wtedy po co niby miałby żyć i sam doprowadzał do swojej śmierci.
Wniosek z tego był taki, że bez tej wrażliwości, którą miał, która spowodowała, że był tak bardzo samotny i niezrozumiany, która prznosiła mu tak wiele bólu, bez przerwy, była tak naprawdę wszystkim, czym był. I gdy po każdym zmartwychwstaniu widział świat i czuł piękno, nic już nie było dla niego ważne.
Trudno to opisać, ale myślę, Babko, że my to takie subjecty 2. Niby chciałybyśmy się uwolnić od tej naszej przeklętej wrażliwości, od tego wiecznego oczekiwania, od tej wiary - wiary, która każe nam przenosić góry, stawać na palcach, porywać się z motyką na słońce, wiary w ludzi, którą inni poprostu klasyfikują jako naiwność, a w nas ona wciąż jest tak silna! wiary, jaką nosił na sobie Don Kichot i gdy ją zabił, z pomocą ludzi zresztą, zabił samego siebie - więc chciałybyśmy się uwolnić od tej wrażliwości, wyciąć sobie te nerwy i nie czuć tego cholernego rozczarowania; bardzo.

Ale gdyby nam się to kiedyś rzeczywiście udało, co by z nas zostało??

Więc mimo codziennych praktyk whateverowania, myślę sobie, że nasza wrażliwość jest wszystkim, co mamy. I choć to walka z wiatrakami, to dopóki wierzymy w jej sens, ma ona sens. Musi mieć. Dopóki wiemy, kim jesteśmy, idziemy dobrą drogą.

Dziś rano spotkałam Don Kichota
Był niepodobny do tego którego znałam
z podręcznika do wiary w wiarę
Siedział na ławce
w garniturze czarnym pod krawatem
chyba w wiatraki
włosy elegancko zaczesane do tyłu w dłoni kapelusz
Siedział tak z nogą założoną na nogę
palił hiszpańskie cygaro
To idiotyczne siedzieć w parku na ławce i palić hiszpańskie cygaro
Uśmiechnął się kiedy przysiadłam się doń
z jego podręcznikiem w dłoni
Witaj księżniczko Micomicono powiedział
nie zaprzeczyłam
Nie wiem skąd wiedziałam że to on
Czekasz na Dulcyneę zapytałam a on
Tak czekam Umówiłem się z nią na dziewiątą
Wiesz przyszedłem wcześniej Te korki
Pszczoły Ławki wszystkie zajęte
albo świeżo pomalowane
Już dziesiąta mówię Chyba nie przyjdzie
Skąd u ciebie ta niecierpliwość księżniczko rzekł
wieczność to przecież wcale nie tak długo
trzeba umieć czekać i wierzyć
A jeżeli nie przyjdzie rzekłam Niewierny Tomasz
Jak to mówi Don Kichot Przecież czekam musi przyjść

Błędny rycerz myślę dziś Czekał i nie wierzył
Że można zwątpić Że można nie wierzyć Że Dulcynea może nie przyjść
Żal mi Don Kichota  Mnie księżniczce Micomiconie
***

I tak, wiem, wiem napewno, że nam obu, Babko, kiedyś się coś w końcu uda, coś się ruszy. Musimy tylko "być wierne i iść", a reszta już sie jakoś poukłada.

Kiedyś, jeden murzynek, który pojawił się obok mnie na stacji kolejki, zupełnie jak na filmach, z nikąd, jak anioł, może to był anioł, pojawił się i powiedział mi:

"God always gives you what you want. It may come not in the moment you want it, but ALWAYS ON TIME."

Micomiconowa Franka

Saturday, May 14, 2011

o nadziei

Franko ze Smutolandu,
widzisz u mnie też deszcz. I też łez. I za oknem też. U Ciebie ktoś nadzieję zbudził, a u mnie podeptał moją wiarę.
Widzisz Franko, obie uczymy się bycia z ludźmi - Ty praktykując whateverowanie, doszukując/zanurzając się w magii, a ja... no właśnie, nie wiem jak.
Nie pierwszy raz nadzieja, a może właśnie oczekiwanie, rozpada się w drobny mak. Myślę, że to oczekiwanie właśnie, nie Nadzieja. Moje oczekiwania wobec ludzi, spraw powstają szybko. Klocek na klocek i ani się człowiek (czyli ja) obejrzy, a już ma przed sobą konstrukcję, że hej. A  im szybciej wieżyca powstaje, tym przy upadku huk głośniejszy i kurzu więcej. Zostają tylko ryk i płacz, i zgrzytanie zębami. I chcę nie oczekiwać, a brać co przychodzi, i wychodzi mi to coraz lepiej. Ale...
Wiesz, mam taką głupią matematykę - wydaje mi się, że jak ja jestem uczciwa wobec innych, to i inni będą uczciwi wobec mnie. Zgadnij, jak to wygląda w praktyce?
Odkąd jestem na emigracji, mam wrażenie, że wszystko, czego dotykam, rozpada się w proch; albo też, że droga do celu skręca się w tak zawrotnym tempie, że wypadam na zakrętach, tłukąc się boleśnie.

I widzisz kochana, jak sobie myślę o naszych potłuczeniach, to coraz bardziej mi się wydaje, że można mieć wszystko, ale nie w tym samym czasie. A nasz problem być może polega na tym, że chcemy od razu i to, i tamto. I być niezależne, i zależne w tym samym czasie. I szczęśliwe, i drama queens. Nasze romantyczne serca wyrysowały już świat dookoła nas. Nie ma w nim miejsca na szuje, kłamstwa, podłość. Jest za to miejsce na ból, przeżywanie, oczekiwanie na miłość, tęsknotę... I Ty, i ja, ratujemy się oczywiście, jak to tylko możliwe. Ty praktykujesz whateverowanie, ja chyba zbyt uparcie trzymam się zasad.

Nie rozumiem ludzi dookoła mnie, wiesz? Nie radzę sobie z byciem w obcym kraju, z tym, że moje marzenia zarastają kurzem, że przewartościowuje mi się świat, że jestem tak bardzo zależna od tego jednego jedynego... Że gdzieś zniknęły moja siła, odwaga, rozpostarte skrzydła... i ta radość, która mnie rozpierała, dusiła, unosiła... Za to nieproszone pojawiły się frustracja, rozczarowanie, łzy niemal co drugi dzień, zazdrość i taki ból w środku, taki ból... I nie koi go nawet pocałunek ukochany.

Też zaliczyłam spodziewany upadek z 300-go piętra. Wylizuję rany. Jutro jeszcze pewnie pochlipię, ale w poniedziałek znów się podniosę. Bo mam nadzieję, że kiedyś coś się uda, że kiedyś coś zrozumiem. Albo i nie, ale pogodzę się z tym i będzie mi dobrze. W sumie nic nie muszę. Tylko pielęgnuję w swym sercu właśnie tę nadzieję. Tak jak Ty, prawda?



No i przetrwamy :-). Wszystko.



Nawet disco ;-)).

Buziam i tulam,
Rozmoknięta Baba

Deszcz

Kochane Babki!

Piszę do Was, bo nagle głos mój odbija sie od ścian zbyt boleśnie. Deszcz mi się przyplątał. I nie mogę - znów! - nadziwić się, jak smutny jest deszcz, który przecież wiedziałam, że przyjdzie, i spodziewałam się go. I dlaczego dlaczego to wciąż tak bardzo boli, nawet gdy wiemy. Dlaczego każda zła wiadomość, o której przecież tak dobrze wiemy, że będzie zła, wydziera z nas ostatni oddech. Dlaczego ta maleńka iskierka nadzieji, że jest jednak inaczej, zachowuje nam się, jakby była stuprocentową pewnością.
Wciąż uczę się nieoczekiwania i kiedy wydaje mi się, że tak świetnie sobie już radzę, rozczarowanie, które przecież znam na pamięć!! - spada mi na głowę. Deszczem

łez.

Więc był ON. Pierwszy człowiek od tak dawna, od K., który sprawił, że znów fruwałam. Ba! Kazał mi pisać! Człowiek, któremu jeden raz spojrzałam w oczy i nadzieja pochłonęła mnie bez końca. Przy którym w jednej małej chwili poczułam... MAGIĘ. A Babki Kochane, jak często zdarza się poczuć z kimś przy kimś magię?

I przecież wiedziałam, że znów sama sobie wymyśliłam tę magię, że jej tak naprawdę nie było. A może była, ale właśnie gdy jest, to zawsze jest tylko dla mnie. Bo przecież ja i tak, od zawsze, nie wierzę we wzajemność. A co dopiero miłości z wzajemnościami. I właśnie więc przecież doskonale wiedziałam i dostałam dowód na brak magii po tamtej stronie brzegu. I nawet chyba się z tym pogodziłam. Aż do kolejnego telefonu przynajmniej. Telefonu, który znów wpędził mnie w tę głupią, niezdrową o jakże niezdrową nadzieję...
A dziś dowiedziałam się, że niesłuszna ta moja nadzieja. A dziś dowiedziałam się, że moja historia tysięczny raz się powtórzyła. Ot, jakoś zawsze wybrany zostaje ktoś inny. Ja jestem bardzo fajna, ale... no właśnie.

I Babki, najbardziej nie mogę uwierzyć samej sobie. Że ot jakiś głupi, zupełnie nieciekawy facet, którego tak naprawdę zupełnie nie znam, i który zupełnie do mnie nie pasuje, że taki to właśnie facet tak bardzo wyprowadził mnie z równowagi. Mnie, niezależną silną kobietę sukcesu, która pokonała czołg, stado szerszeni i wiele innych insektów. Mnie, której mantra brzmi “whatever” i która postanowiła sobie już dawno, że nie da się żadnemu facetowi. I ot, dała się. Tak łatwo. Tak beznadziejnie.

I jak można
być na sto procent pewnym, że przegraliśmy, i gdy dostajemy oficjalny komunikat, czuć się, jakby ktoś zrzucił nas z 300ego piętra i na dole jeszcze skopał.

I Babki Kochane, nawet jakoś nie mam komu o tym powiedzieć. Nikogo to przecież nie obchodzi.

I tak do Was pisze, smutniej niż zwykle, bo może jak napisze, to trochę mi przejdzie i będę się w stanie wziąć za wystawienie tych ocen, które aż piszczą.
I chyba z nadzieją, że Wy, które wierzycie w rzeczy, w które ja nie wierzę, powiecie mi coś, co mnie może trochę uśmiechnie albo odsmutni. No albo coś.


Ze Smutolandu, z nadzieją, że przestanie padać,

Franka

Thursday, April 28, 2011

Franka Amerykanka brzmi lepiej

No, dziewczeta!

Postuluje, coby "przylepe" zamienic na Franke Amerykanke.

Widzisz, Franko, ta plynnosc w komunikacji miedzy Babka a Ciuciu wynika pewnie z tego, ze dlugo trwa. Takie zjawiska sie rodza, potem zwyczajnie rozwijaja. Dajmy sobie czas. :D

Ciuciu sie cieszy z Twojej obecnosci i kazde z Twoich slow czyta uwaznie.

Whateverowanie brzmi znajomo. W moim przypadku, wczesniejsze sofuckingwhat przerodzilo sie wlasnie w to, o czym Ty piszesz, droga Franko. I tak sobie mysle, ze dopoki wciaz zalezy Ci na samej sobie - nie masz sie czego bac. :D

Pozdrawiam serdecznie, zawijam kiece i lece.

Ciuciek - Sruciek.

Wednesday, April 27, 2011

Whateverowanie

Kochane Babki!

Znow pojawiam sie z bardzo dawna, oddalona gdzies po drodze kilka tygodni swietlnych. Czasem patrze sobie na Wasze listy i slucham sobie i tak mi dobrze z tym, i znow sie boje, ze moimi glupotkami zagluszam jakas czarodziejska harmonie miedzy Wami. Ale ze jestem przylepa, to wlepie moje trzy grosze, centy w zasadzie.

Drogei Babki, mowicie o zwiazkach, o zyciu miedzy ludzmi i obok, a ja - a ja ucze sie kazdego dnia samotnosci i zastanwiam sie nad jej magia. Tak, magia. Nie negatywnoscia, nie chmurzyskami, smutkami, wyizolowaniem, ale nad magia samotnosci i samosci. Bo lubie jakos moja samotnsoc troche. Moze stala mi sie juz poprostu tak bliska, ze nie potrafie jej nie lubic. A moze daje mi jakas wolnosc. Wolnosc prawie absolutna.

Od kilku dni trenuje tez whateverowanie. Nie wiem, czy slyszalyscie kiedys o tym procesie, ale musze Wam sie pochwalic, ze staje sie coraz wieksza ekspertka w tej dziedzinie. To w koncu moja magiczna mantra codzienna, moje lekarstwo na to wieczne rozczarowanie. I dziala cuda. Az zdziwiona jestem biorac pod uwage fakt, iz jestem z gatunku nadwrazliwcow pospolitych, a nawet mam korzenie w gatunku nadwrazliwcow gigantusow. Ale jednak ewolucja dziala.

I tylko boje sie czasem, ze jak mi juz tak wszystko bedzie jedno, to juz nic mnie nie zachwyci. A czymze jestem ja, zachwytajka, bez zachwytu.

Jakkolwiek terapie whateverowa polecam takze w niedopasowaniu spolecznym. Bardzo pomaga. Swoja droga bardzo podobala mi sie opowiesc o X Manie. Przypomniala mi sie moja druga za oceanem praca z dziewczyna z porazeniem mozgowym. I morze lez, ktore wylalam, bo probowalam dotrzec do jej swiata i nigdy mi sie nie udalo. Jesli komukolwiek moze sie takie cos udac?

A dziadek z Filipin brzmi bardzo interesujaco, choc rozumiem, ze troche meczy:) Wiec nie jestem jedyna, ktora przyciaga takich ludzi, co to lubia sie dosiasc i opowiadac nam swoje zyciowe historie. Kiedys nawet napisalam o tym wiersz, ale jest glupi, wiec nie zacytuje:)

Babki Kochane, zycze Wam samych sukcesow we wszystkich Waszych przedsiewzieciach. A ja wracam do mojego swiata whateverowania i przekonywania sie, ze wcale tak bardzo mi nie zalezy, ze wcale nie mysle, ze wcale mnie to nie obchodzi...

Sciskam Was mocno,

Franka Amerykanka

a na strazy Herbert...

Babko,
no wlasnie, przypomnialas mi, jak slowami mozna pieknie kreslic sytuacje... Dziekuje.

A ja dzisiaj zaczynam wolontariat w "sklepie dla ubogich". takie miejsce troche jak polski Bank Zywnosci SOS. sklep dziala przy osrodku interwencji kryzysowej. to tam mialam staz, a teraz udalo mi sie przejsc dwie rozmowy kwalifikacyjne i zostalam wolontariuszka. ha!

opowiadalam Ci o tym dziadku z Filipin, ktory przysiada sie do mnie w autobusie. no wlasnie, dzisiaj sroda. bo on tak sie przysiada w kazda srode. a ze troche sie zmeczylam jego adoracja, unikne go dzisiaj i pojade tym pozniejszym. spoznie sie 5 minut, ale co tam. dziadek zaczyna wyobraz sobie zbyt duzo. mowie Ci, komedia z nim...

no, tym czasem...
M.

Saturday, April 23, 2011

świątecznie i nadal uważnie

Droga Ciuciu naszpikowana uważnością :)
W poszukiwaniu równowagi niejednokrotnie pada się na ziemię to z jednej, to z drugiej strony liny. A gdy się już ten balans osiągnie, to nigdy na zawsze. Dlatego trzeba być uważnym, by wiedzieć, gdzie się jest w danym momencie - czy tu, czy tam.
Tych, którzy są świadomi i siebie i otaczającego świata zliczyć bym mogła - wśród moich znajomych - na palcach jednej... no dobrze, może dwóch rąk. Dlaczego? Bo trudne to jest. Jak sama wiesz, mierzyć się z samym sobą jest najtrudniej. A jeszcze trudniej być wobec siebie szczerym do bólu.
Twoje bycie przy drugim człowieku wymaga skupienia uwagi i na sobie, i na innym - jak słusznie zauważyłaś. I zgadzam się z Tobą, że czasami trzeba się skupić na sobie bardziej niż na drugim, a no właśnie po to, by nie włazić mu w paradę ze swoimi interpretacjami czy chęciami.

Lubię to "Go with the flow". To trochę jak w tym fragmencie " Be water" ;-)



I oczywiście, bądź wodą, dostosowuj się do naczyń, ale bądź ŚWIADOM, co to za naczynie ;-).

Emma, rzeczywiście śliczna. To piękny kawałek.
A i ja chcę się z Tobą podzielić czymś ładnym - nadesłanym przez pokrewną mi duszę - czymś, co przypomina o tym, co ważne, nie tylko w ten wielkanocny czas, ale co dzień.

"Miłość drzwi mi otwarła, lecz dusza nieśmiała
Cofa się, pełna winy.
Miłość więc, bystrooka, gdy tylko ujrzała,
Że zwlekam bez przyczyny,
Podchodzi do mnie bliżej i pyta grzesznego,
Czy mi brakuje czego.
"Cnót takich bym był godzien przestąpić Twe progi"
"Przestąpisz" odpowiada.
"Ja nieczuły, niewdzięczny? Na przepych Twój błogi
Patrzeć mi nie wypada".
Miłość na to z uśmiechem argument wytoczy:
"Nie wiesz, kto stworzył oczy?"
"Ty, ale ja zmąciłem czystość ich widzenia
Grzechów haniebnym kurzem".
"Któż wziął na siebie winę owego zmącenia?"
"O, niech Ci choć usłużę"
Oto czeka posiłek", rzekła, "siądź za stołem"
Siadłwszy więc, jeść począłem."
(G. Herbert)

Życzę Ci Ciuciu i Twojej połowie, naszej Amerykańskiej Babie, a także zaglądającym tu do nas Czytelniczkom i Czytelnikom, Miłości niesłabnącej,wybaczającej, ale i wymagającej. Życzę Wam Cierpliwości każdego dnia i Zrozumienia, Spełnienia i Wiary - jakiejkolwiek. 

 Całuję! Wielkanocna Baba! 

Monday, April 18, 2011

Przed wyjsciem do ...

Droga Babko,

Piszesz, ze bycie obok jest trudne. Wiesz, dla mnie nie. Potrafie skupiac sie i na innym czlowieku i na sobie, nie widzac w tym nic zlego. Niezdrowe jest takie ciagle skupianie sie na innych, usuwanie sie w cien, stanie za kurtyna i Ty akurat dobrze o tym wiesz. I nie ma w tym nic egoistycznego, jesli widzisz, ze relacja z tym innym jest relacja wzajemna - inny troche ze mnie upija, ja troche z niego upije - jestesmy po rowno egoistami. :D
ze inny jest tajemnica nieodgadniona tez wiem i w zwiazku z tym, nie probuje "wchodzic", by zrozumiec. nie potrzebuje rozumiec, bo to nadal bedzie tylko i wylacznie moja interpretacja, ktora na nic sie zda innemu, a tym bardziej mnie.
na poczatku wydawalo mi sie, ze X Man to energetyczny odkurzacz, ale wystarczylo, ze po 3 dniach przebywania w jego towarzystwie, po raz pierwszy wypowiedzial moje imie, a zmienilam zdanie. a ze X Man lubi echolalie, slyszalam tego dnia wiele razy slowo "Marrrrrrtaaaa". mowia, ze to "echolalia odroczona". wiesz, ze nie natychmiast a po jakims czasie.
Stay focused. Na innych, ale na sobie bardziej. Niemozliwa jest transcendencja z "ja". :D A co jest mozliwe? Ot, bycie. Go with the flow, a reszta sama sie zadzieje...

A i jeszcze sliczna Emma Gillespie:

Buziaki,
M.

Thursday, April 14, 2011

awareness

Niedopasowane Ciuciu!
Asystujesz, czyli współuczestniczysz, towarzyszysz. Jesteś obok. To piękne, wiesz? Bycie obok jest trudne - trzeba być uważnym, dyskretnym, nienachalnym. Skupiać się na drugim człowieku, a nie na sobie. Chęć pomagania innym jest wbrew pozorom bardzo egoistyczna, bo każdy lepiej się czuje mogąc powiedzieć, że zrobił to czy tamto dla kogoś innego. A asystowanie usuwa w cień, ale taki przyjazny cień - uśmiechu, gestu, spojrzenia...
Jest też inny wymiar - tego drugiego człowieka. Jego świata. Przez chwilę pomyślałam, że każdy z nas ma swój/swoje światy, swoje przestrzenie, ale tak jak jesteśmy w stanie "wczuć się" w emocje, przeżycia  innych, tak do świata X-mana ma klucz tylko on sam. I to chyba też jest trudne - bycie obok w całkowitym poszanowaniu tego, że nigdy nie poznasz ułamka tego świata, że to co widzisz, dostrzegasz, czujesz to tylko  Twoja percepcja przefiltrowana, może nakierowana, naświetlona przez niego...
Nie wiem - tak to sobie wyobrażam...

Napisz jak jest.

Jest coś pięknego w Uważności (bardziej lubię ang. awareness). Pierwszy raz spojrzałam na awareness w The Development School i zaczęłam na nią pracować. Raz mi się udaje lepiej, raz gorzej, ale bycie uważnym wchodzi w krew.  W pewnym momencie nie da się inaczej. To Bycie tu  i teraz. To nie doświadczanie, a odczuwanie całym sobą.



Jak mówi Ram Dass... nie, nie mówi - odczuwa wzajemne awareness - to nas zbliża do siebie, pozwala być jednością ze sobą i światem.

W jakim sensie społeczeństwo to nienaturalny twór? Bycie we wspólnocie jest jak najbardziej naturalnym, pierwotnym niemal zachowaniem. Czy chodzi o system,w jakim tkwimy, a który tak - no nie jest najlepszym?
Sprecyzuj Ciuciu, bo to interesujące.

Padam do nóżek,
Wiosenna Baba

Thursday, April 7, 2011

X Man

Drogie Babki,

tydzien stazowy. W poniedzialek i wtorek bylam na stazu w bardzo cieplym i przyjaznym miejscu. Na swoj uzytek zwe to miejsce, miejscem ludzi pogubionych, autsajderow, dla ktorych spoleczenstwo jest zbyt ciasnym miejscem.
Wczoraj wyladowalam w miejscu dziennego pobytu dla ludzi z uposledzeniem umyslowym. Dzisiaj tez tam ide. Asystuje czlowiekowi z syndromem kruchego chromosomu X (Fragile X syndrome).

Odkrylam, ze we mnie jest tez cos kruchego a spoleczenstwo to nienaturalny twor. Ta cala umowa spoleczna to jakas jedna wielka sciema a tzw. postep cywilizacyjny jest smiertelna choroba.

O swoim niedopasowaniu spolecznym wiedzialam od dawna, moze dlatego tak dobrze czuje sie wsrod alkoholikow, narkomanow, pacjentow oddzialow psychiatrycznych, tzw. biedakow, bezdomnych, zepsutych chlopcow i zeszmaconych niewiast... Tam nie ma nic (tak mowia), a ja znajduje wszystko, co najwazniejsze.
M.

Wednesday, March 23, 2011

wiosennie

Drogie Babki!
Nie potrafię policzyć ile razy zaczynałam tego posta... I tym razem nie ma gwarancji, że go skończę, choć kto wie. W każdym razie nie obiecuję...

Babko zza Oceanu!
Jak się cieszę, że się udało! Że boli, że gniecie, że uwiera - przykro. Ale plusem jest Zmiana! Myślę, że zmian się boimy, bo choć jest źle, kulawo i krzywo, no to jest jednak swojsko. A jak człowiek coś zmieni, no to nagle przestrzeń się  powiększa, ramiona można rozłożyć, oddechu zaczerpnąć... Trzeba mieć tylko pomysł na siebie, a nagle zdobyta przestrzeń nie będzie taka straszna. O Ciebie się Babko nie martwię. Pomysłów masz sto i dwieście, żeby tylko wiatr pomyślnie dął w żagle i wypłyniesz na szerokie wody. A nuż Cię zawieje do Serbii?

Brugijska solo w oku tubylców! Brawo! Cieszę się, że jak burza idziesz do przodu! Tobie jak widać tylko baterie trzeba wymieniać ;-). U nas bez zmian i ze zmianami. Od poniedziałku moje szczęście na V. pracuje. Nie muszę chyba dodawać jak bardzo podniosło się ego jego. I ja zaczynam coraz bardziej wierzyć, że się uda, że wychodzimy na prostą.

Póki co, choram (żeby zacytować mojego Tatę ;-)). Wiosna za oknem, a z mojego nosa kapie. Krokusy mi się rozwinęły pod oknem, w szkole idzie mi coraz lepiej - coraz więcej rozumiem dzieciaki, a i one nie tracą do mnie cierpliwości ;-). Mam nadzieję, że z końcem maja mój język się poprawi na tyle, że bez problemu będę się porozumiewać.  I że znajdę jakąś fajną pracę. Na razie robię karierę w norweskich multimediach, ahahha.

Czytam sobie ostatnio "Jedz, módl się i kochaj". Czytałyście, widziałyście film? Chyba jestem jedyną osobą, która jeszcze nie obejrzała filmu... póki co, książka mi się podoba. Przyjemnie się czyta i tak jakoś z uśmiechem. Myślę, że to właściwy czas na tę książkę. Czy też tak macie, że sięgacie po książkę w odpowiednim dla siebie i dla niej (dla książki) czasie?

Co u Was? Macie już wiosnę za/pod  oknem???

Całuję wirtualnie!
Zasmarkana Baba

*** Friday, 26th of March 00:14

Dwa dni później mierzę się z ludzkością i samą sobą. Przyglądam się sobie niemal pod lupą, rozkładam siebie na kawałki, bo nie mogę pojąć, gdzie i dlaczego popełniam błąd. Po głowie mi się tłuką słowa F. Capry: Understanding of life begins with the understanding of patterns. No i szukam tych "patternów".

Trzymajcie kciuki, bo to ważna lekcja.

Wednesday, March 9, 2011

Update

Ciuciubabki Kochane, dziękuję za kciuki!!! Wnioskuję, że trzymałyście, bo rozprawa zakończyła się lepiej (w sensie konsekwentniej, bo jednak troche mi przykro tak czuciowo) niz myślałam.

I tak przypomina mi się jedna taka stara przyśpiewka triumfowa, nie wiem czy znacie:

"Zabiłam byka, bo cóż to dla mnie byk
krew z niego siiika, siku siku sik!"

:)

Mam nadzieję, że u Was słonecznie i pozytywnie! Wysyłam Wam tymczasem wirtualne bazie, bo zawsze piękne:

Friday, March 4, 2011

No wreszcie jestem!

Babki Kochane, wybaczcie proszę, że takie morze czasu zajęło mi odezwanie się do Was ponowne! Takie jakieś ciężkie czy może raczej dziwne chwile u mnie ostatnio, zbliżająca się kolejna rozprawa walki z wiatrakami trochę ścina mnie z humoru, sny znowu nie te, i jakieś zawieszenie ogólne. Ale ale, to zawieszenie to nie tylko przez durną rozprawę, którą przecież mam w nosie mam w nosie mam w nosie i nic mnie ona nie obchodzi nie obchodzi nie obchodzi...

Cieszę się ogromnie, że u Was takie dobre wiaodmości! To wiosna, mówię Wam:) Choć w Norwegii to pewnie bardzo zimna wiosna, bo jak sobie tak myślę o Norwegii to najpierw myślę o jednej z Was, która tam mieszka, a potem o zimnie, które zawsze wcześniej kojarzyło mi się z Norwegią w pierwszej linii;)
A to polskie stowrzyszenie - superaśnie!! Trzymam kciukasy, że aż bolą! Ileż ja dałabym za obecność podobnych do moich dusz tu, za oceanem, któreby chciałbyy czegoś dokonać w podobnych kwestiach. Ale wszyscy zajęci tylko sobą albo narzekaniem;)

A ksiądz biegający wśród motyli zachwyca mnie na maksa. Już sobie go włożyłam w moje wspomnieniowe łąki z dzieciństwa i muszę przyznać, że fantastycznie pasuje do całej scenerii:)

I pączki i bale, mówicie, a ja... na diecie! Okrutnej, nie pozostawiającej tchu, smutającej i wścieklającej, bo wyobraźcie sobie życie przez conajmniej trzy miesiące bez: cukru, mąki, owoców, przerabianych mięsek i wszystkich innych, wszystkiego mlecznego, kwasów (typu wszystkie cytrydy accidy dodawane do ogólnie wszystkiego w jakimś opakowaniu), alkoholu!! ;( (chleb i owoce mogę tam oddać, ale bez mojego czerwonego wina to życie nie to...), soli dozwolone mam chyba łyżeczkę na dzień, ale sól ciągnie za sobą cukier z takim krzykiem, że już odstawiam ją prawie całkiem. No i w sumie to przydałoby mi się jeść same surowe najlepiej jarzyny.... Zatem udaję, że nie ma na świecie pączków, lukrów, tłustych czwartków, ani wina, też. Tak na trzy miesiące (znów, bo to drugi raz) przynajmniej. Mam tylko nadzieję, że tym razem uda mi się wytępić tego chrabąszcza okropnego, który zasiedział się we mnie i zjada mi całą energię i siłę do życia... Trzymajcie kciuki!!

No, ponarzekałam, to teraz dobre wieści: chyba się zdecydowałam, jakie wybrać studia!! Az sama sobie nie wierzę, że tak pozytywnie i zdecydowanie się w tym czuję. Może to tylko chwilowe, ale kurczę, naprawdę się fajnie czuję. I w jakże ogromnym stopniu znów pomogła moja "teoria butów"! Zastanawiacie się pewnie teraz, co to jest ta teoria butów, więc już wyjaśniam:

Nazwa pochodzi od dawnego wydarzenia z jeszcze dawnych ciężkich czasów, kiedy zakup butów był nie lada wyzwaniem i trzeba go było dobrze przemyśleć. Moja siotra jednak była w tej kwestii mistrzynią i zakup butów zajmował jej około pół roku w dobrym wydaniu. Często dłużej. Tak tak, wiem. W każdym razie to tylko nazwa teorii w zasadzie, choć grunt jej wiążący się z owym faktem również.
No więc w całej teorii chodzi o to, że czasem ma się taki dylemat, które buty kupić. Ma się wypatrzone dwie pary: jedne to czarne, bardzo ładne, praktyczne, wygodne, z dobrą ceną i w ogóle idealne na przykład, a drugie to białe, niezbyt praktyczne i ciut droższe, ale jeju jakie piękne! No i kurcze mamy dylamet: które wybrać. I bierze się kogos albo kilku kogosiów i przedstawia się im nasz problem i prosi się ich o radę: no które. Nasz ktoś spojrzy, przekalkuluje, zastanowi się i stwierdzi: no ładne te białe, ale gdzie Ty w nich wyjdziesz, no i tkaie drogie, a te czarne o jakie praktyczne i użyteczne i lata będziesz w nich chodzić i jeszcze takie tanie, oczywiście, że weź czarne!
No i tak przyjmujemy tę radę, słuchamy słuchamy, zgłosimy jeden czy dwa protesty by obronić jeszcze te białe, po czym dziekujemy za radę, stwierdzamy, że nasz ktoś ma rację i... kupujemy nasze białe buty:)) Bo dopiero po tym wszystkim zdajemy sobie sprawę, czego tak napradwę pragniemy i pragnęlismy od samego początku. I zdajemy sobie sprawę, że od początku też dobrze wiedzieliśmy, które buty chcemy kupić, ale jakoś czuliśmy się głupio wobec tego dobrego deala na czarnych butach czy coś. A może dopiero wtedy, gdy ktoś nam wyliczy mnóstwo powodów, dlaczego NIE powinniśmy czegoś zrobić, jesteśmy w stanie usłyszeć nasz własny głos, że cardzo chcemy to zrobić, jakiekolwiek konsekwencje to za sobą poniesie?

No i powiedzcie, Babki Drogie, czy moja teoria butów nie jest prawdziwa:)

Tak więc dzięki owej, myślę, że podjęłam decyzję, choć jeszcze nikomu nie powiem, jaka ona jest. Ale zdradzę Wam, że gdy się ma do wyboru 3 rzeczy, to czasem najlepiej wybrać tę.... czwartą!

Więc ruszam z przygotowaniami i tu również proszę o kciuki!

Przypadkiem znalazłam też szkółkę Serbskiego! I to całkiem niedaleko mnie. I kurcze, nie tak drogo. Planuje się zabrać spowrotem za mój prywatny Serbski bardzo wnet (kiedy tylko mój uniwerek raczy mi wręczyć wreszcie kaskę za moją pracę...), ale teraz mam second thoughts jak to mówią (drugie myśli??) i nie może zejść mi z oczu nauka w grupie. No a bądźmy szczerzy, czy ludzie, którzy postanawiają uczyć się Serbskiego nie są zakręceni?? Toż muszą być! I kurcze mierzi mnie jak nie wiem, żeby to sczekałtować! Eh, to moje językowe wariactwo...

No, Babki moje, śpicie mi tam juz pewnie z tych moich nudów, więc może skończę wreszcie i zajmę się jakąś robotą, bo aż piszczy... A na koniec pieśń, która nie chce się odczepić ode mnie od wielu dni... ale czyż można ją winić za piękno? No bo tak to już jest...

40/40

Hej!

Ze Ci sie tez paczus zamarzyl, fiordowska niewiasto! Z czem? Z dzemem z dzikiej rozy, budyniem waniliowym? A, cukier puder, czy lukier? Ostrzegaja zewszad, ze to bomba kaloryczna i ze po niej, nici z rozmiaru 36. Wiec, nie przesadz tylko i ... smacznego.

Bo widzisz, ja nadal sobie zycze widziec Cie w rozmiarze S. :D

Ale nie o rozmiarach, tylko o nowym wyniku. Maksymalna liczba punktow uzyskanych na ostatnim egzaminie w mojej szkole. Brawo, brawo, Ciuciu! Tym samym, staje sie sola w oku moich wspolkursantow. No tak to dziala i juz. No i te ploteczki-sreczki. 15 bab w grupie. Zostawiam przestrzen dla wyobrazni...

No, hej, hej!

Thursday, March 3, 2011

marcowy czwartek

Ciuciu-babko!
Już marzec! Norwegia mi się za oknem roztapia... Dziś dużo słońca było i jakoś tak milej na duszy. Wpadłam w taki swój codzienny kierat i jest mi nawet z tym dobrze. Jednak jak człowiek ma cel, to łatwiej utrzymać keep going. Aby uczcić trochę samą siebie, wydałam dziś nawet norweskie korony na piwo. Prawdziwe piwo, a nie tam jakiś podrabiany sikacz. Ach, jak mi smakowało ;-). Za tydzień będę mieć szansę napić się piwa w Warszawie, aj!
Może sobie nawet zjem pączka, tak mi się dzisiaj marzy...

A co u Was??? 

Sunday, February 20, 2011

maijhima patipada

W nawiazaniu do postu Babki, przyszla mi na mysl Szlachetna Osmioraka Sciezka wg buddyzmu tybetanskiego. :D
Poczytac mozna tu:

PS. Babko, serce sie raduje :D

Friday, February 18, 2011

o motylach i innych takich

już piątek, a więc mogę się rozgarnąć ;-). Dużo się działo, ale będzie w skrócie

Foczki, Kwoczki czy Babki po prostu!
Ostatnie dwa tygodnie to mój powrót do codziennej aktywności zawodowej. Niemal.
Dostałam się na praktyki - płatne, co jest dużym moim sukcesem, zważywszy na to, że starałam się o nie od maja zeszłego roku. Myślę sobie, że przy moim poziomie norweskiego jest to naprawdę coś. Trzy dni w tygodniu, które spędzam w szkole dają mi wiele radości. Nie zawsze się rozumiemy, ale super jest to, że się nie poddajemy - ani dzieciaki, ani ja. Trochę pomagam w angielskim, trochę w naszych starych ZPT-ach (zajęciach praktyczno-technicznych, dla niewtajemniczonych) i na świetlicy, i przede wszystkim mam kontakt z żywym językiem. To taki mały kroczek, który przybliża mnie do marzeń.
Może rzeczywiście powinnam się nastawić na małe kroczki, żadne tam loty, rozpięte skrzydła, skoki w przepaść...

Razem z grupą mieszkających w okolicy Polaków założyliśmy stowarzyszenie, aby powołać Polską Sobotnią Szkołę i realizować różne projekty! Zakończyliśmy tłumaczenie statutu i się rejestrujemy! IHA! Kciuki proszę nadal trzymać ;-). Przy okazji stowarzyszenia, nawiązujemy różne kontakty, budujemy sieć partnerów. Jednym z nich ma być  kościół katolicki z pobliskiego miasteczku w osobie nieziemsko przystojnego proboszcza, który na dodatek kolekcjonuje... motyle! :-)))))))) I ma takie siatki na motyle, i w ogóle. I już go widziałam oczyma wyobraźni jak hula po łąkach z tymi siatkami, w jakimś kapeluszu i sutannie. Już go uwielbiam całym sercem ;-).


Wieczory, których nie wypełniają mi sprawy stowarzyszenia, spędzam na siłowni. Zapisałam się na gym, bo kręgosłup rozpadł mi się w drobny mak, nie wspominając już o tych prawie 20 (!) kg, co mi przybyło. Zatem się gimnastykuję, rozciągam, odkrywam mięśnie, a kręgosłup już nie boli :-).

Ciuciu, cieszę się, że serce zwrócone! Bez serca ani rusz. No ani ani.
Babko zza Oceanu, cieszę się, że dołączyłaś. I choć świat za oceanem trochę inny niż na starym kontynencie, to jednak rozterki te same. Dwa dni temu zaledwie siedziałam u siebie z przesympatyczną inną Babką i rozmawiałyśmy o zmianie. O naszych potrzebach zmiany, o tym lęku przed i ekscytacji zarazem. Łatwo przywiązujemy się to tego, co jest nam znane, pewne. Boimy się wszystkiego, co narusza nam tę stałość. Coś o czym nie pogadałyśmy, a co przyszło do mnie i siedzi mi w głowie, to zmiany, na które mamy wpływ i zmiany zupełnie poza naszą kontrolą. Szukam jednak odpowiedzi na pytanie - czy zmiana, na którą nie mamy wpływu nie jest przypadkiem zmianą wywołaną "efektem motyla", czyli naszym wcześniejszym działaniem, jakąś wcześniejszą akcją? Bo jeśli jest, to aż boli, gdy sobie uświadomimy, jak bardzo musimy być - no właśnie - ŚWIADOMI siebie i tego, co robimy, co wysyłamy w świat.

Miało być krótko, a wyszło jak zwykle w moim przypadku... Za dwa tygodnie kończy się karnawał... Balujecie???

Cmoki,
Rozciągnięta Baba ;-)

Monday, February 14, 2011

krótko

Walentynki z półkul obydwu!
jestem jestem, ale tyle się dzieje, że nie ogarniam. Odezwę się jak ochłonę.

Nierozgarnięta baba.

PS. Szczęśliwych nie tylko Walentynek! 

Monday, February 7, 2011

Foczki

Hej, hola, hop, dziewczeta!

No i porobilo nam sie... hm... spozywczo-kulinarnie. Mamy przylepke, mamy babke i mamy ciuciu. Czesto sie mowi o przylepce tez pietka, albo... dupka ;D
Sie mowi tez, ze na przyklad, dupencje, czyli szprychy, czyli laski, czyli towary, czyli foczki, czyli kobiety, ktore maja to "cos". Pozostaje mi zywic nadzieje, ze my to "cos" mamy, ot i!
(Nie doganiam samej siebie podczas procesu acocjacyjnego zdarzen, osob, znaczen. Nie mam zielonego pojecia, jak doszlam, ze jak przylepa to i foczki. Ale wyszlo i juz.)

Wiec, Przylepo, Droga!
Zaszkodzic bardziej nie mozesz. :D Zepsuc sie tez nie da, wiec bedzie dobrze. Witam Cie serdecznie i czuj sie zgrana ze mna. S. sie wypowie pewnie pozniej.

A i do Waszej wiadomosci - oddali mi serce! Hip hip hurra!

Ciuciu Twoje i Twoje
i na koniec to: Foczki 

Saturday, February 5, 2011

Przylepa

Drogie Ciuciubabki!

Ot mysle sobie wlasnie, jak odpowiadajac na to mile zaproszenie, moge sie "wpisac" miedzy Was dwie, tak idealnie zgrane nawet w tytule; i tylko "przylepa" przychodzi mi do glowy, bo takze sie wlasnie przeciez przylepiam do Was, bojac sie, ze cos moge zniszczyc i zastanawiajac sie, czy to tak w ogole wypada...
No ale mam nadzieje, ze nic nie zniszcze:)

Tyle chcialabym Wam powiedziec, bo chcialabym odpowiedziec na wszystkie posty, ale wtedy poumieralybyscie mi tam z nudow zupelnie! Wiec sprubuje krotko i bardziej ostatnio...

Musze Wam powiedziec, ze to slonce to strasznie powazna sprawa. Zawsze gdzies cos slyszalam, ze "Polacy sa tak agresywni, to dlatego ze nie ma slonca...", i marzylam sobie, ze gdyby wybrac sie do krainy, gdzie slonca jest bardzo pod dostatkiem, to napewno byloby sie innym, ale zaraz wlasnie potem (polskim, zreszta zwyczajem) myslalam sobie, ze to tylko taka sciema z tym sloncem i wymowka, bo trzeba miec jakas wymowke. A tu nie, nie sciema nawet. Jednak to dziala i mnie zdumiewa i moze dlatego przede wszystkim chce mi sie zyc w tej mojej drugiej przyszywanej ojczyznie... Z geografii zawsze bylam niezwykla pieta Achillesa (dlatego zdawalam z niej mature, ha), ale cos mi sie wydaje, ze przynajmniej w Norwegii to jest pewien slonca znaczacy deficyt. No i to napewno wszystko tylko dlatego.

A z tymi kursami. Kurcze to jest jakies dziwne. Ja ciagle tez gdzies caluje tylko klamke marzen, czy to nowe fantastyczne prace, czy to moje wymarzone studia, ktorych tak bardzo bardzo chcialam. A wreszcie stracilam jedna z prac, ktora - ze wszystkich moich czterech - wiazalam z najwieksza nadzieja, przyszloscia i... no coz, kochalam. Moze nie tyle sama prace (jak dociera do mnie teraz), ale kazda sciane tam, kazdy zakret, te zakrecane schody, z ktorych schodzilam nie sama, te schowane schody, na ktorych sama juz zaplakiwalam sie, jak kocham i jak nic z tego kochania nie da sie zrobic. Ale ot, jedna taka zamerykanizowana niemkopodobna tez postanowila uzyc lyzki i wody i nagle stanelam przed drzwiami wyjsciowymi, zamykajacymi sie szybciej niz sie otworzyly. Nie wiem, dlaczego niektore rzeczy moga byc tylko na chwile. Nie wiem, dlaczego nie mozemy dostac tego, czego tak bardzo pragniemy.

A moja siostra mowi mi, madrala jedna, ze "zawsze dostajemy dokladnie to, czego potrzbeujemy".

I mysle sobie o tym i ide do jednej z juz trzech pozostalych prac i mysle sobie, jak mi sie nie chce. Jak jakos nie czuje sie tam tak, jak czulam sie tam, gdzie mnie juz nie chca... Czy tylko mi sie wydawalo, ze sie czulam?
I jak czasem w takich chwilach znajduja sie jednak jacys ludzie, ktorzy powiedza pare takich slow, co moze nie stawiaja na nogi. Ale odgarniaja grzywke z czola i naciagaja kaciki ust do sztucznego usmiechu. I potem jakos tak ten usmiech juz zostaje, i tak jakos bez tej grzywki wiecej widac czy cos.

Ale to tylko groszek jeden maly w wielkim zolnierskim garnku grochowki. Patrze na moje wymarzone szkoly, gdybam o doktoratach jak jakas glupia i - nie wiem dokad isc. Czy niemiecki (moja milosc najwieksza), czy polski (moja druga milosc), czy uczenie (moja trzecia milosc z szansami zawodowymi). Bo moze te dwie porazki cos mi chcialy powiedziec.

Bo moze czasem wydaje nam sie ze bardzo czegos pragniemy i dokladnie wiemy, ze to to. I wtedy ktos nas musi w lyzce wody utopic, kopnac w tylek, nie wpuscic czy cos, zebysmy zdali sobie sprawe, ze to jednak nie to, ze to o cos innego chodzi.

No tylko o co wlasnie.

No i czy oby napewno tak, bo przeciez co ja tam wiem.

I tak mi się przypomina, ze...

Na naszą słabość i biedę
niemotę serc i dusz
na to że nas nie zabiorą do lepszych gór i mórz
na czarnych myśli tłok
na oczy pełne łez
lekarstwem miłość bywa 

jeżeli miłość jest jeżeli jest możliwa...

Wasza Przylepa

Thursday, February 3, 2011

I try to learn... ssssomething


Droga Babko,
Zaczelam fragmentem filmu. Fragment ten w zupelnosci by wystarczyl, slowa moglyby byc zbedne, ale przeciez glupio tak, zostawic filmik i zwiac. Wiec rozwine mysl.
Dzisiaj czwartek a to znaczy, ze prawie piatek. A to znowu oznacza, ze caly tydzien bylam zajeta czyms, czym nie chcialam byc nigdy zajeta.Zajeta czyms, co utwierdzilo mnie w tym, ze zlu potrzebna jest niewielka szczelina we mnie, zeby moglo mnie dopasc i prawie wykonczyc. Utwierdzilo i finalnie, wzmocnilo.

Zdarza sie tak, ze mimo calej odpornosci mojej na rewelacje tego swiata, zbita zostaje z pantalyku. Zalezy od kalibru rewelacji. Pewnie. To, co mnie spotkalo ostatnio, smialo mozna nazwac wybuchem elektrowni jadrowej. Przezylam, ale powinnam postarac sie o proteze serca (mozgu pewnie tez).

Do czego zmierzam? Do tego, ze w trawie zawsze czai sie waz. Dlugi, zimny i obslizgly w dotyku. Nieprzyjemny. Nieprzewidywalny, zatruwajacy jadem. Niespodziewany...


Pozdrawiam Cie,
Ciuciu z plastikowym sercem.

Friday, January 28, 2011

mini me

Ruchliwe Ciuciu!
Normalnie aż tu czuję Twoje wibracje. Się rozkręciłaś jak bąk. Pamiętam, że godzinami mogłam się wpatrywać w tę wirującą zabawkę. Pewnie Twój I. ma teraz to samo.

Dzieci się rodzą tu i tam. Norweski standard - trójka. Nad nami mieszka wlaśnie taka standardowa rodzinka z synkami w wieku 3-7 lat. Tupot małych nóżek nie jest taki słodki jak się go ma nad głową w sobotnio-niedzielne poranki ;-)).

Ale lubię dziecięcy świat! Pamiętam czasy, kiedy prowadziłam Teatrzyk Dziecięcy "Klakier" -  dzieci rosły razem z teatrzykiem ;-). Kiedyś  mały chłopiec siedział sobie na próbie i żuł troczka od bluzy. Trochę mnie to denerwowało, więc mówię do niego: Krzysiu, nie żuj troczka, proszę. Krzyś spojrzał na mnie i się pyta: A dlacego? Pytaniem prostym zbił mnie trochę, że tak powiem, z pantałyku, ale odparłam: Nooo, bo jest brudny. Krzyś spojrzał na mnie, potem na mokry co najmniej do połowy troczek i pakując go z powrotem do buzi powiedział: Juz nie ;-). Odpadłam.

Staram się zachować w sobie mini me. Dziewczynkę, która się dziwi światu i klaszcze w ręce, gdy coś się jej podoba. Chcę pamiętać dziecko w sobie, równoważyć świat dorosłej S. i mini me. Czasem kupując i czytając książkę dla dzieci, czasem oglądając kawałek ulubionej bajki. Biorę w ramiona mini me i daję jej soczystego buziaka.
Na szczęście V. też ma w sobie małego chłopca... Kupowaliśmy ostatnio drukarkę, bo V. zaczął się dokształcać no i potrzebuje. W sklepie obejrzeliśmy kilka modeli, spodobał mu się jeden, ale dorosła S. mówi: Słuchaj, możemy się jeszcze zastanowić, iść do innego sklepu. Dorosły V. powiedział do sprzedawcy: Dziękujemy, to my się jeszcze zastanowimy. Mała S. zniknęła pomiędzy półkami, bo zobaczyła kolorowe coś, a mały V. powrócił do sprzedawcy i powiedział: To ja poproszę tę drukarkę.
Po minucie.
;-)

Kiss!

***

Po czterech godzinach od powyższego wpisu mała S. ryczy. Znowu się nie udało. Tym razem próbowałam dostać się na kurs pracy socjalnej. Znowu coś, w co jestem, że tak powiem wpasowana. Nic tylko zacząć.
Miałam dostać list z terminem rozmowy kwalifikującej na kurs. Ani listu, ani rozmowy. Ani kursu.
Podobno facet odpowiedzialny za rekrutację i za kurs jest chory. A rekrutację jakoś przeprowadzono. Ktoś się dostał, bo polizał zadek komu trzeba, a głupia dorosła S. naiwnie wierzyła, że takie rzeczy załatwia się uczciwie, dlatego nic nikomu nie lizała.
Oj Ciuciu, mam czasami dość. Łamie mnie ta Norwegia. Czasami it's soooo fucking hard, że nie mam siły wstać z łóżka. Podnoszę się tylko dzięki temu, że wiem, że ludzie mają większe dramaty niż moje. I choć to głupia mobilizacja, to jednak pomaga. Pokornie wstaję, a potem się uśmiecham.
I nie wiem, co jest nie tak. Nie wiem dlaczego nie mogę dostać tego, czego pragnę, a przecież nie proszę o wiele. Tylko o szansę...
Czasem pytam sama siebie, po co ja to wszystko robię. Po co to integrowanie Polaków, którzy i tak mają to w dupie. Po co budowanie więzi z ludźmi, którzy przy pierwszej lepszej okazji utopią mnie w łyżce wody. Po co nawet ruszanie z tym stowarzyszeniem, jak na końcu i tak z tym sama zostanę, bo Ci co to robią i tak się wypną.

Dorosła S. przez łzy zacytuje klasyka:
Nie wiem kurwa, no nie wiem, tak jest kurwa zawsze po prostu, zawsze no... zawsze
i zamieści filmik:



żeby otrzeć małej S. łzy.

Thursday, January 20, 2011

Czas na ruch

Norweska Babeczko z polskiej mąki!

Po pierwsze, dobra wiadomosc od starej, dobrej znajomej, oslodzila mi dzien: bedzie kolejne dziecko i to juz niedlugo, bo na poczatku czerwca. Hip hip hurra! Niech zyja kobiety w stanie blogoslawionym i te, ktore dopiero co powily (jeden taki "powity" dlugi jest na 61 cm!).
Po drugie, jak jest slonce, jest jakos lzej. I dzisiaj jest.
Po trzecie, czas na ruch. Co prawda porzucilam bieganie, ale juz za chwile zaczne 5-miesieczny kurs dla pracownikow w non-profit sektorze. Zobaczy sie, co sie zadzieje. Licze na jakis sensowny staz i nowe mozliwosci. Popodgladam troche, poslucham - moze i co z tego bedzie.
Po czwarte, podjelam sie usuwania tapety w pokoju na gorze. Chcemy zmian! Ot i. Sie narobilam dzisiaj.
Po piate, czuje sie dobrze.

Ogarniete Ciuciu.

Wednesday, January 12, 2011

kiedy NIE znaczy NIE

Skonfundowane Ciuciu!
Ludzie są ludźmi! Tylko i aż ludźmi! Z całym tym majdanem emocjonalnym i życiowym, z płaczem, dąsami, lękami, obsesjami, ale też kurde z całym pięknem. Z gestami czy chwilami, o których czasem pamiętamy całe życie. Nie ma dla mnie nic piękniejszego i straszniejszego niż Człowiek.
I wydaje mi się -  zresztą jak i Tobie, że najważniejsze w obcowaniu z drugim człowiekiem są granice. Problem w tym, że rodzice nam raczej tego nie mówią, nie uczymy się o tym w szkole i kwestię granic własnych poznajemy (i to też z obawą czy nie zostanie to odebrane jako egoistyczne działanie, no bo od dziecka nam w głowę wtłaczano, że egoizm jest podły), gdy już trochę dorośniemy i "obyjemy" się z innymi.

Zakreślania własnych granic wciąż się właściwie uczę albo inaczej - wciąż dokonuję, bo nie ma nic na zawsze. I podziwiam Twoją cierpliwość, choć teraz pomyślałam, że może mylę cierpliwość z wyniesioną z domu grzecznością. Bo ja mam podobnie. Rodzice mocno wbili/wyuczyli, że nie można myśleć o sobie, że trzeba o innych, że się uśmiechać trzeba i przytakiwać. A jak kto się uwiesi, to pomagać. Bleeee...
Znaczenia słowa "asertywność" nauczyłam się późno. Wtedy też dowiedziałam się, że mam prawo powiedzieć "NIE". Zresztą pewnie jak i Ty.
Ta grzeczność czasem mnie dusi.  Zresztą inna prawda to ta, że w grzeczności nie ma nic złego, jeśli - no właśnie - nie dusi.

Po kilku latach ciężkiej pracy nad sobą wyłapuję w sobie te gombrowiczowskie gęby skrupulatnie nalepiane przez kochanych rodziców, nauczycieli, znajomych, sąsiadów... I chyba dopiero teraz rozumiem, co Autor miał na myśli hahaha.

Popatrz, a to z "Ferdydurke": "Przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka". Dobrze, że obie mamy tę możliwość :-).

Hmm, i teraz pomyślałam sobie, że czas wrócić do Ferdydurke - dosłownie i w przenośni.

O mojej nodze zwichniętej już Ci wspominałam. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Norwedzy nie tylko rodzą się z nartami na nogach, ale też z jakąś - niedostępną mi - ekwilibrystyką.
Póki co, kulawam.

Cmoki-smoki!

Monday, January 10, 2011

Ludzkie dąsy

Hej, Babko!
To tak, jakbys mnie wyczula. To znaczy, jakbys wyczula temat, ktory chce poruszyc. Tak, wlasnie, ludzkie dąsy i pretensje.
Wczoraj przezylam skonfudowanie prawie ostateczne. Czy ktos, kto widzial mnie raz i zamienil ze mna dwa wyrazy ma prawo pisac mi prywatne wiadomosci na fb, czy dzwonic o 7 rano w niedziele lub slac SMS za SMS-em z cyklu: "czemu nie odbierasz?; czemu nie dzwonisz?; nie lubisz mnie?; obrazilas sie na mnie?; w ten sposob nie znajdziesz przyjaciol", itp., itd.
Odpisalam jej tylko raz: jesli chcesz byc moja przyjaciolka nie popychaj, nie oceniaj, nie zabieraj przestrzeni i daj czas. Odpisala nie mi, tylko zmolestowala I. mejlem: "Mysle, ze ten sms od niej (patrz: ode mnie) nie ona pisala, tylko ty. Albo razem to pisaliscie."
Nie umiem sie bawic w takie hocki-klocki. Wymuszanie, popychanie, ocenianie, oskarzanie, insynuowanie. Meczy mnie to i konfuduje.
Ja lubie, kiedy rzeczy sobie plyna... Dzieja sie same z siebie. Wczoraj caly dzien dzwigalam ciezar tej dziewczyny. Uwiesila sie na mnie. A jak nie mogla sobie poradzic ze mna (brak reakcji jednak jest najlepsza bronia), zaczela z I. Jeszcze wczoraj, w polowie dnia, powiedzialam sobie, ok, dam jej szanse. Ale pod koniec dnia bylam tak zmaltretowana, ze dzisiaj postanowilam, ze odpuszczam. Kuzwa, za jakie grzechy? :D

Szkolenie... Sie dzisiaj udalam. Myslalam, ze zaczynam dzisiaj. Pojechalam tam, a pani z okienka mowi: "Tak, tylko dzisiaj jest 10 a nie 11, poniedzialek, a nie wtorek.". Wrocilam wiec do domu i jutro jade tam znowu. :D

Ciuciu 

Saturday, January 8, 2011

sobotnio

Ciuciu,
ano, ale zawsze inaczej.
Za oknem masy śniegu. Wykopaliśmy z V. tunel, który łączy na ze światem. Przez ten tunel (i antenę sat. nad drzwiami) odnaleźli nas Świadkowie J. I się ukrywam. Dużo można by o katolikach, ale jedno trzeba przyznać - nie pukają i nie nagabują. Kościół katolicki jaki jest każdy widzi, ale pozostawia jednak wolność, tym różni się od innych sekt i odłamów, że nie nakazuje ślepo wykonywać tego czy tamtego. A ŚJ - łażą po mrozie szerząc słowo boże. Tak mocno wierzą? Czy ktoś im płaci za każdego nowego przybysza? Wybacz cynizm.

Szepnęłam Ci już słówko o moich planach na najbliższe tygodnie. Jestem w trakcie budowania, dopinania i zbierania danych - szerzej nowiną się podzielę, jak coś już zbuduję i dopnę. Trzymanie kciuków za mnie - zalecane. I bardzo o nie proszę spod tych zasp norweskich.

Dwa dni temu (w czwartek) byłam w tym naszym NAV-ie, znowu próbuję dostać się na kurs i znowu próbuję z praktykami. Nie mogę niestety robić dwóch rzeczy na raz, ale staram się być uczciwa i otwarcie mówić, czego chcę, by nikt nie był zawiedziony. A już najmniej ja.
Był to pierwszy raz (od ponad roku), gdy spotkałam się z moją opiekunką, z którą mogłam właśnie rzeczowo porozmawiać o tym co dla mnie dobre i jakie mam możliwości w ramach systemu.  Pozytywnie mnie to zaskoczyło i dodało otuchy, wiary, że się uda.

Widzisz, wiara to jednak fajna rzecz.

Ludzko różnie. Są fochy, dąsy, ale nie o mnie, tylko do mnie. Staram się nie wnikać, zachowywać dystans, polsko-polskie wojny istnieją jednak i na obczyźnie. I nie rozumiem tego zupełnie. Razem możemy zdziałać tak wiele, tym bardziej, że Polacy są w Norwegii największą mniejszością. I pewnie będzie nas przybywać. Ale zawsze jest to "ale", które sprawia, że jeden drugiego w łyżce wody by utopił. A dlaczego? Bo ma lepszą pracę, więcej koron za godzinę, więcej pracuje, samochód czy dom kupuje... Luuuuuuuudzie. A gdzie solidarność, jedność, zaufanie?
Wiesz Ciuciu, że patrzą na mnie czasem jak na kretynkę, bo cieszę się szczęściem innych, bo nie plotkuję, bo chcę zebrać wokół siebie Polaków. I wiesz, czasem się boję, że te moje/nasze plany rozbiją się właśnie o takie głupie ludzkie dąsy. Bo ludzie czasami nie potrafią skupić się na sobie, a szukają sensacji w życiu innych.

Są też cudne momenty, gesty , rozmowy z ludźmi, których nie widziałam na oczy, a którzy dają mi wsparcie na odległość. Lub też bliskość z tymi, z którymi z niejednego pieca chleb jadłam. Te więzi są piękne i nie do opisania. Dojrzale, radośnie jesteśmy obok siebie, choć dzielą nas setki kilometrów.

Ostatnio też odkrywam piękno w takim oto obrazku: wieczór, za oknem skrzy się śnieg. W pokoju światełka migoczą na choince, na sofie V. z książką, a ja robię coś w kuchni. Zatrzymuję się czasami w tym co robię, żeby zachować w sobie takie chwile. Wypełniają mnie szczęściem po brzegi. Zwyczajność mnie uszczęśliwia totalnie.

Totalnie.

Tuesday, January 4, 2011

Sunday, January 2, 2011

noworocznie

Ciuciu,
z nowym rokiem, z nowym postem.

Rozmyślałam dużo o tym Twoim ego (w sensie nie Twoim, że Twoim, ale Twoim przytoczonym). I mam trochę trudności z tym ego, więc wybacz, jeśli podryfuję w zupełnie inną stronę niż być może powinnam w odpowiedzi na Twój post.
Nie potrafię już popatrzeć na siebie freudowsko, z poziomu id, ego, superego. Znowu muszę wrócić do TDS, w której przemycali nam trochę buddyzmu i dzięki której zintegrowałam się w sobie samej, poskładałam z maleńkich kawałeczków. Każdy kawałeczek ułożyłam w sobie z należnym mu szacunkiem i nie oznacza to wcale, że praca się skończyła. O nie, nadal trwa. Nauczyłam się jednak, że nie mogę patrzeć na siebie, na swoje życie z oddzielnych kątów mojego jestestwa. Jestem stworzona z tych kawałeczków, a i każdy kawałek mnie jest mną - czyli całością.
Uczę się akceptować siebie... może nie - akceptować, ale rozumieć. Akceptacja nie przyniosłaby zmiany, a rozumienie przynosi wybaczenie, niezbędne, by ruszyć do przodu.
W  buddyzmie JA/ego to  cierpienie. Może wynika to z tego, że JA jest stałe, niezmienne, a przecież wszystko jest płynne. A może wynika to z tego, że im bardziej skupiamy się na JA, tym bardziej odrywamy się od świata zewnętrznego i paradoksalnie - także od siebie. Ego oddala nas od prawdy, natury, zamyka nas w sobie, nakłada klapki i limity. Dzieli świat według schematu "ja" - "inni", buduje granice, zawęża percepcję.

Myślę sobie jednak, że dwie pozorne sprzeczności wcale nie muszą się wykluczać, że można odnaleźć w swoim JA i siebie, i spokój. Przychodzi mi także na myśl koncepcja Yin i Yang - sprzeczności zamkniętych jedna w drugiej i tworzących harmonijną całość, oddziałujących na siebie i jednocześnie się wchłaniających. "Wzajemne oddziaływanie Yin i Yang jest przyczyną powstawania i zmiany wszystkich rzeczy".



Jak więc siebie identyfikować? Jak budować swoją tożsamość, jeśli ego jest zawodne i prowadzi nas w ślepą, pustą uliczkę?

Nie wiem.

Myślę, że każdy ma swoją drogę, a jeśli jej szuka, to na pewno ją znajdzie.

Zatem życzę Ci w tym nowym roku poszukiwań, choć wiem też, że od nich nie uciekasz. Że szukasz, że pytasz, że jesteś uważna na to co wokół... I życzę Ci zmian, których sama chcesz ;-)