Friday, January 28, 2011

mini me

Ruchliwe Ciuciu!
Normalnie aż tu czuję Twoje wibracje. Się rozkręciłaś jak bąk. Pamiętam, że godzinami mogłam się wpatrywać w tę wirującą zabawkę. Pewnie Twój I. ma teraz to samo.

Dzieci się rodzą tu i tam. Norweski standard - trójka. Nad nami mieszka wlaśnie taka standardowa rodzinka z synkami w wieku 3-7 lat. Tupot małych nóżek nie jest taki słodki jak się go ma nad głową w sobotnio-niedzielne poranki ;-)).

Ale lubię dziecięcy świat! Pamiętam czasy, kiedy prowadziłam Teatrzyk Dziecięcy "Klakier" -  dzieci rosły razem z teatrzykiem ;-). Kiedyś  mały chłopiec siedział sobie na próbie i żuł troczka od bluzy. Trochę mnie to denerwowało, więc mówię do niego: Krzysiu, nie żuj troczka, proszę. Krzyś spojrzał na mnie i się pyta: A dlacego? Pytaniem prostym zbił mnie trochę, że tak powiem, z pantałyku, ale odparłam: Nooo, bo jest brudny. Krzyś spojrzał na mnie, potem na mokry co najmniej do połowy troczek i pakując go z powrotem do buzi powiedział: Juz nie ;-). Odpadłam.

Staram się zachować w sobie mini me. Dziewczynkę, która się dziwi światu i klaszcze w ręce, gdy coś się jej podoba. Chcę pamiętać dziecko w sobie, równoważyć świat dorosłej S. i mini me. Czasem kupując i czytając książkę dla dzieci, czasem oglądając kawałek ulubionej bajki. Biorę w ramiona mini me i daję jej soczystego buziaka.
Na szczęście V. też ma w sobie małego chłopca... Kupowaliśmy ostatnio drukarkę, bo V. zaczął się dokształcać no i potrzebuje. W sklepie obejrzeliśmy kilka modeli, spodobał mu się jeden, ale dorosła S. mówi: Słuchaj, możemy się jeszcze zastanowić, iść do innego sklepu. Dorosły V. powiedział do sprzedawcy: Dziękujemy, to my się jeszcze zastanowimy. Mała S. zniknęła pomiędzy półkami, bo zobaczyła kolorowe coś, a mały V. powrócił do sprzedawcy i powiedział: To ja poproszę tę drukarkę.
Po minucie.
;-)

Kiss!

***

Po czterech godzinach od powyższego wpisu mała S. ryczy. Znowu się nie udało. Tym razem próbowałam dostać się na kurs pracy socjalnej. Znowu coś, w co jestem, że tak powiem wpasowana. Nic tylko zacząć.
Miałam dostać list z terminem rozmowy kwalifikującej na kurs. Ani listu, ani rozmowy. Ani kursu.
Podobno facet odpowiedzialny za rekrutację i za kurs jest chory. A rekrutację jakoś przeprowadzono. Ktoś się dostał, bo polizał zadek komu trzeba, a głupia dorosła S. naiwnie wierzyła, że takie rzeczy załatwia się uczciwie, dlatego nic nikomu nie lizała.
Oj Ciuciu, mam czasami dość. Łamie mnie ta Norwegia. Czasami it's soooo fucking hard, że nie mam siły wstać z łóżka. Podnoszę się tylko dzięki temu, że wiem, że ludzie mają większe dramaty niż moje. I choć to głupia mobilizacja, to jednak pomaga. Pokornie wstaję, a potem się uśmiecham.
I nie wiem, co jest nie tak. Nie wiem dlaczego nie mogę dostać tego, czego pragnę, a przecież nie proszę o wiele. Tylko o szansę...
Czasem pytam sama siebie, po co ja to wszystko robię. Po co to integrowanie Polaków, którzy i tak mają to w dupie. Po co budowanie więzi z ludźmi, którzy przy pierwszej lepszej okazji utopią mnie w łyżce wody. Po co nawet ruszanie z tym stowarzyszeniem, jak na końcu i tak z tym sama zostanę, bo Ci co to robią i tak się wypną.

Dorosła S. przez łzy zacytuje klasyka:
Nie wiem kurwa, no nie wiem, tak jest kurwa zawsze po prostu, zawsze no... zawsze
i zamieści filmik:



żeby otrzeć małej S. łzy.

Thursday, January 20, 2011

Czas na ruch

Norweska Babeczko z polskiej mąki!

Po pierwsze, dobra wiadomosc od starej, dobrej znajomej, oslodzila mi dzien: bedzie kolejne dziecko i to juz niedlugo, bo na poczatku czerwca. Hip hip hurra! Niech zyja kobiety w stanie blogoslawionym i te, ktore dopiero co powily (jeden taki "powity" dlugi jest na 61 cm!).
Po drugie, jak jest slonce, jest jakos lzej. I dzisiaj jest.
Po trzecie, czas na ruch. Co prawda porzucilam bieganie, ale juz za chwile zaczne 5-miesieczny kurs dla pracownikow w non-profit sektorze. Zobaczy sie, co sie zadzieje. Licze na jakis sensowny staz i nowe mozliwosci. Popodgladam troche, poslucham - moze i co z tego bedzie.
Po czwarte, podjelam sie usuwania tapety w pokoju na gorze. Chcemy zmian! Ot i. Sie narobilam dzisiaj.
Po piate, czuje sie dobrze.

Ogarniete Ciuciu.

Wednesday, January 12, 2011

kiedy NIE znaczy NIE

Skonfundowane Ciuciu!
Ludzie są ludźmi! Tylko i aż ludźmi! Z całym tym majdanem emocjonalnym i życiowym, z płaczem, dąsami, lękami, obsesjami, ale też kurde z całym pięknem. Z gestami czy chwilami, o których czasem pamiętamy całe życie. Nie ma dla mnie nic piękniejszego i straszniejszego niż Człowiek.
I wydaje mi się -  zresztą jak i Tobie, że najważniejsze w obcowaniu z drugim człowiekiem są granice. Problem w tym, że rodzice nam raczej tego nie mówią, nie uczymy się o tym w szkole i kwestię granic własnych poznajemy (i to też z obawą czy nie zostanie to odebrane jako egoistyczne działanie, no bo od dziecka nam w głowę wtłaczano, że egoizm jest podły), gdy już trochę dorośniemy i "obyjemy" się z innymi.

Zakreślania własnych granic wciąż się właściwie uczę albo inaczej - wciąż dokonuję, bo nie ma nic na zawsze. I podziwiam Twoją cierpliwość, choć teraz pomyślałam, że może mylę cierpliwość z wyniesioną z domu grzecznością. Bo ja mam podobnie. Rodzice mocno wbili/wyuczyli, że nie można myśleć o sobie, że trzeba o innych, że się uśmiechać trzeba i przytakiwać. A jak kto się uwiesi, to pomagać. Bleeee...
Znaczenia słowa "asertywność" nauczyłam się późno. Wtedy też dowiedziałam się, że mam prawo powiedzieć "NIE". Zresztą pewnie jak i Ty.
Ta grzeczność czasem mnie dusi.  Zresztą inna prawda to ta, że w grzeczności nie ma nic złego, jeśli - no właśnie - nie dusi.

Po kilku latach ciężkiej pracy nad sobą wyłapuję w sobie te gombrowiczowskie gęby skrupulatnie nalepiane przez kochanych rodziców, nauczycieli, znajomych, sąsiadów... I chyba dopiero teraz rozumiem, co Autor miał na myśli hahaha.

Popatrz, a to z "Ferdydurke": "Przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka". Dobrze, że obie mamy tę możliwość :-).

Hmm, i teraz pomyślałam sobie, że czas wrócić do Ferdydurke - dosłownie i w przenośni.

O mojej nodze zwichniętej już Ci wspominałam. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Norwedzy nie tylko rodzą się z nartami na nogach, ale też z jakąś - niedostępną mi - ekwilibrystyką.
Póki co, kulawam.

Cmoki-smoki!

Monday, January 10, 2011

Ludzkie dąsy

Hej, Babko!
To tak, jakbys mnie wyczula. To znaczy, jakbys wyczula temat, ktory chce poruszyc. Tak, wlasnie, ludzkie dąsy i pretensje.
Wczoraj przezylam skonfudowanie prawie ostateczne. Czy ktos, kto widzial mnie raz i zamienil ze mna dwa wyrazy ma prawo pisac mi prywatne wiadomosci na fb, czy dzwonic o 7 rano w niedziele lub slac SMS za SMS-em z cyklu: "czemu nie odbierasz?; czemu nie dzwonisz?; nie lubisz mnie?; obrazilas sie na mnie?; w ten sposob nie znajdziesz przyjaciol", itp., itd.
Odpisalam jej tylko raz: jesli chcesz byc moja przyjaciolka nie popychaj, nie oceniaj, nie zabieraj przestrzeni i daj czas. Odpisala nie mi, tylko zmolestowala I. mejlem: "Mysle, ze ten sms od niej (patrz: ode mnie) nie ona pisala, tylko ty. Albo razem to pisaliscie."
Nie umiem sie bawic w takie hocki-klocki. Wymuszanie, popychanie, ocenianie, oskarzanie, insynuowanie. Meczy mnie to i konfuduje.
Ja lubie, kiedy rzeczy sobie plyna... Dzieja sie same z siebie. Wczoraj caly dzien dzwigalam ciezar tej dziewczyny. Uwiesila sie na mnie. A jak nie mogla sobie poradzic ze mna (brak reakcji jednak jest najlepsza bronia), zaczela z I. Jeszcze wczoraj, w polowie dnia, powiedzialam sobie, ok, dam jej szanse. Ale pod koniec dnia bylam tak zmaltretowana, ze dzisiaj postanowilam, ze odpuszczam. Kuzwa, za jakie grzechy? :D

Szkolenie... Sie dzisiaj udalam. Myslalam, ze zaczynam dzisiaj. Pojechalam tam, a pani z okienka mowi: "Tak, tylko dzisiaj jest 10 a nie 11, poniedzialek, a nie wtorek.". Wrocilam wiec do domu i jutro jade tam znowu. :D

Ciuciu 

Saturday, January 8, 2011

sobotnio

Ciuciu,
ano, ale zawsze inaczej.
Za oknem masy śniegu. Wykopaliśmy z V. tunel, który łączy na ze światem. Przez ten tunel (i antenę sat. nad drzwiami) odnaleźli nas Świadkowie J. I się ukrywam. Dużo można by o katolikach, ale jedno trzeba przyznać - nie pukają i nie nagabują. Kościół katolicki jaki jest każdy widzi, ale pozostawia jednak wolność, tym różni się od innych sekt i odłamów, że nie nakazuje ślepo wykonywać tego czy tamtego. A ŚJ - łażą po mrozie szerząc słowo boże. Tak mocno wierzą? Czy ktoś im płaci za każdego nowego przybysza? Wybacz cynizm.

Szepnęłam Ci już słówko o moich planach na najbliższe tygodnie. Jestem w trakcie budowania, dopinania i zbierania danych - szerzej nowiną się podzielę, jak coś już zbuduję i dopnę. Trzymanie kciuków za mnie - zalecane. I bardzo o nie proszę spod tych zasp norweskich.

Dwa dni temu (w czwartek) byłam w tym naszym NAV-ie, znowu próbuję dostać się na kurs i znowu próbuję z praktykami. Nie mogę niestety robić dwóch rzeczy na raz, ale staram się być uczciwa i otwarcie mówić, czego chcę, by nikt nie był zawiedziony. A już najmniej ja.
Był to pierwszy raz (od ponad roku), gdy spotkałam się z moją opiekunką, z którą mogłam właśnie rzeczowo porozmawiać o tym co dla mnie dobre i jakie mam możliwości w ramach systemu.  Pozytywnie mnie to zaskoczyło i dodało otuchy, wiary, że się uda.

Widzisz, wiara to jednak fajna rzecz.

Ludzko różnie. Są fochy, dąsy, ale nie o mnie, tylko do mnie. Staram się nie wnikać, zachowywać dystans, polsko-polskie wojny istnieją jednak i na obczyźnie. I nie rozumiem tego zupełnie. Razem możemy zdziałać tak wiele, tym bardziej, że Polacy są w Norwegii największą mniejszością. I pewnie będzie nas przybywać. Ale zawsze jest to "ale", które sprawia, że jeden drugiego w łyżce wody by utopił. A dlaczego? Bo ma lepszą pracę, więcej koron za godzinę, więcej pracuje, samochód czy dom kupuje... Luuuuuuuudzie. A gdzie solidarność, jedność, zaufanie?
Wiesz Ciuciu, że patrzą na mnie czasem jak na kretynkę, bo cieszę się szczęściem innych, bo nie plotkuję, bo chcę zebrać wokół siebie Polaków. I wiesz, czasem się boję, że te moje/nasze plany rozbiją się właśnie o takie głupie ludzkie dąsy. Bo ludzie czasami nie potrafią skupić się na sobie, a szukają sensacji w życiu innych.

Są też cudne momenty, gesty , rozmowy z ludźmi, których nie widziałam na oczy, a którzy dają mi wsparcie na odległość. Lub też bliskość z tymi, z którymi z niejednego pieca chleb jadłam. Te więzi są piękne i nie do opisania. Dojrzale, radośnie jesteśmy obok siebie, choć dzielą nas setki kilometrów.

Ostatnio też odkrywam piękno w takim oto obrazku: wieczór, za oknem skrzy się śnieg. W pokoju światełka migoczą na choince, na sofie V. z książką, a ja robię coś w kuchni. Zatrzymuję się czasami w tym co robię, żeby zachować w sobie takie chwile. Wypełniają mnie szczęściem po brzegi. Zwyczajność mnie uszczęśliwia totalnie.

Totalnie.

Tuesday, January 4, 2011

Sunday, January 2, 2011

noworocznie

Ciuciu,
z nowym rokiem, z nowym postem.

Rozmyślałam dużo o tym Twoim ego (w sensie nie Twoim, że Twoim, ale Twoim przytoczonym). I mam trochę trudności z tym ego, więc wybacz, jeśli podryfuję w zupełnie inną stronę niż być może powinnam w odpowiedzi na Twój post.
Nie potrafię już popatrzeć na siebie freudowsko, z poziomu id, ego, superego. Znowu muszę wrócić do TDS, w której przemycali nam trochę buddyzmu i dzięki której zintegrowałam się w sobie samej, poskładałam z maleńkich kawałeczków. Każdy kawałeczek ułożyłam w sobie z należnym mu szacunkiem i nie oznacza to wcale, że praca się skończyła. O nie, nadal trwa. Nauczyłam się jednak, że nie mogę patrzeć na siebie, na swoje życie z oddzielnych kątów mojego jestestwa. Jestem stworzona z tych kawałeczków, a i każdy kawałek mnie jest mną - czyli całością.
Uczę się akceptować siebie... może nie - akceptować, ale rozumieć. Akceptacja nie przyniosłaby zmiany, a rozumienie przynosi wybaczenie, niezbędne, by ruszyć do przodu.
W  buddyzmie JA/ego to  cierpienie. Może wynika to z tego, że JA jest stałe, niezmienne, a przecież wszystko jest płynne. A może wynika to z tego, że im bardziej skupiamy się na JA, tym bardziej odrywamy się od świata zewnętrznego i paradoksalnie - także od siebie. Ego oddala nas od prawdy, natury, zamyka nas w sobie, nakłada klapki i limity. Dzieli świat według schematu "ja" - "inni", buduje granice, zawęża percepcję.

Myślę sobie jednak, że dwie pozorne sprzeczności wcale nie muszą się wykluczać, że można odnaleźć w swoim JA i siebie, i spokój. Przychodzi mi także na myśl koncepcja Yin i Yang - sprzeczności zamkniętych jedna w drugiej i tworzących harmonijną całość, oddziałujących na siebie i jednocześnie się wchłaniających. "Wzajemne oddziaływanie Yin i Yang jest przyczyną powstawania i zmiany wszystkich rzeczy".



Jak więc siebie identyfikować? Jak budować swoją tożsamość, jeśli ego jest zawodne i prowadzi nas w ślepą, pustą uliczkę?

Nie wiem.

Myślę, że każdy ma swoją drogę, a jeśli jej szuka, to na pewno ją znajdzie.

Zatem życzę Ci w tym nowym roku poszukiwań, choć wiem też, że od nich nie uciekasz. Że szukasz, że pytasz, że jesteś uważna na to co wokół... I życzę Ci zmian, których sama chcesz ;-)