Thursday, December 8, 2016

Babko w traumie!

Wroce do tej bestii w kazdym z nas. U zdrowego, doroslego czlowieka ta bestia powinna miec kaganiec, lejce, smycz, moze nawet zamknieta jest w klatce. U osoby zaburzonej, szczegolnie mlodej zaburzonej, jest poza kontrola. I znowu, skad brak kontroli? Piszesz pietnastolatek... Beznadziejny wiek. Rzeczywiscie, to wtedy, z jakas szalencza sila, ujawniaja sie skutki zaniedban pedagogicznych. A i hormony buzuja! O silne wzburzenie emocjonalne bardzo latwo.

Kondycja wspolczesnych spoleczenstw jest taka a nie inna, ale czy 50, 100, 2000 lat temu czlowiek nie pozbawial zycia drugiego czlowieka?

Krotko, ale mysle, ze esencje zawarlam.

Buziaki!
Ciuciu

Wednesday, December 7, 2016

o losie

Hej Ciuciu,
Napiszę Ci, co ostatnio mną wstrząsnęło.
Dwa dni temu, w poniedziałek, w naszym małym miasteczku doszło do strasznej tragedii - w okolicach gimnazjum znaleziono dwie osoby z ranami kłutymi. Jedną z osób był 14 letni Jakob o somalijskich korzeniach, drugą - 48 letnia Norweżka - Tone, nauczycielka w pobliskim przedszkolu, która wyszła po pracy z psem na spacer.  Oboje zmarli po przewiezieniu do szpitala. Policja wszczęła dochodzenie, nie mogli połączyć tych dwóch ofiar, Miasteczko zamarło. Zamarliśmy i my w obliczu tych bezsensownych śmierci.
Dziś do zabójstwa przyznał się  piętnastolatek, jednak policja nie podała jeszcze motywu. Przypuszczamy, że prawdopodobnie doszło do bójki między chłopcami i kobieta zareagowała, być może widziała morderstwo chłopca... Nie wiemy.
Pojechaliśmy dziś pod szkołę zapalić znicze, popłakałam się.

Zginął chłopiec, kobieta, która wyszła na spacer, a tragedię przeżywają przecież nie tylko rodziny, które straciły najbliższych, ale i rodzice piętnastolatka, który zbrodni dokonał.
Przedszkole, w którym pracowała Tone, zostało zamknięte, na kilka dni,  nauczyciele rozważają jak o nieobecności ulubionej pani poinformować dzieci. W szkole, do której chodził chłopiec, również udziela się pomocy psychologicznej kolegom i koleżankom Jakoba. A ja sobie myślę, że my wszyscy przechodzimy przecież jakąś traumę.

I teraz tak. V. mówi, że zabójca (jak okropnie to brzmi) to produkt tego systemu, społeczeństwa, a ja się jakoś tak wewnętrznie nie zgadzam. Mam opór, by zrzucić winę na system, choć przecież nie jest idealny, i w sumie najlepsze jest to wytłumaczenie. V. cierpliwie mi tłumaczy, że zobacz, nie ma w tym kraju pełnych rodzin, jeśli są, to traktowane są raczej jak kurioza niż norma. Normą jest też to, że rodzice pracują, potem muszą się relaksować; rodzice często wiodą oddzielne, samodzielne (!) życia. Dzieci spycha się na jakiś taki emocjonalny margines, rodzina nie jest wartością, choć niby oficjalnie jest. I rozumiem tę argumentację, trochę się nawet zgadzam, ale nie przyjmuję to wiadomości, że piętnastolatek nie ma własnego mózgu. Rozumiesz? Teraz znowu myślę, że nawet jeśli ma, to i tak mózg ten funkcjonuje w określonym "środowisku społecznym"... i kółko się zamyka...

Potem znowu słyszę opinie, że zabity chłopiec miał przecież konflikty z prawem, znany był policji, tak jakby to miało wszystko tłumaczyć. Okropne!
I ludzie po prostu są wstrząśnięci tym, że Tone była w pracy, wyszła z psem na spacer, zareagowała, widząc, co się dzieje (dziś już wiadomo, że chciała pomóc Jakobowi) i nie wróciła do swojego domu. I choć wiem, wiem przecież, że tysiące takich śmierci zdarzają się codziennie, to jednak nie mogę, no nie mogę się z tym pogodzić.

I wiesz, ogromną czuję/czujemy odpowiedzialność na sobie, by wychować dziecko, które będzie miało szacunek do życia i drugiego człowieka, który będzie umiał radzić sobie z emocjami, który w nas będzie znajdował oparcie, choćby nie wiem co.
I jeśli śmierć, czyjakolwiek śmierć ma jakiś sens, to chyba o tyle, o ile coś w nas porusza.

No bardzo jestem smutna, Ciuciu. Liczę, że mną potrząśniesz.

Buzi. 

Tuesday, November 29, 2016

o szlachetnym zdrowiu...

Hej bieszczadzka Ciuciu!
Zdaje mi się, że tęsknisz za przestrzenią, zielenią, ciszą Bieszczad... Piszesz, że ludzkie ciało to świątynia. Ach, jak bardzo się zgadzam! Tylko nie wiem zupełnie, kiedy gubi się w nas takie właśnie przekonanie. Przekonanie, że jesteśmy ważni, niemal boscy, że powinniśmy nasze ciała szanować, kochać, pieścić, dbać o nie, a nie wlewać w siebie litry niszczących napojów i pożerać wstrętne dla ciała jedzenie. Straszne, co się z nami dzieje.
A ja patrzę na tego mojego dwuletniego skarba, z jaką wrażliwością słucha samego siebie i obiecuję i sobie i jemu, że nie zabiję tej jego intuicji.

Od dziewięciu dni poszczę. No niezupełnie, bo jednak coś tam jem - określone warzywa i owoce. Ten post ma na celu oczyszczenie mojego ciała (i ducha pewnie też przeczyści) i ewentualne samoleczenie. A takie tam czary mary.  Ale wiesz co? Widzę, że włosy mi nie wypadają (a wcześniej faszerowałam się tabletkami , które miały pomóc), cera mi się poprawiła, zgubiłam trochę kilogramów. Od schodzących ze mnie toksyn jest mi czasem mdło, do tego kręgosłup boli jak dawno nie bolał. A jednak się cieszę, że trwam, że robię coś dla siebie. Na nowo spoglądam na siebie. Cieszę się sobą. ot tak, po prostu. 

A Twoje, Ciuciu, jak zdrówko? 

Doszły mnie słuchy, że masz wspaniałego towarzysza do spacerów. Jak Wam się chodzi? Czy odkrywasz nowe miejsca?

Ściskam!
B.

Monday, November 21, 2016

O wszystkim

Babko fascynujaca sie!

U nas sniegu nie ma, ale za to wczoraj straszna wichura byla, wiec moze to globalne ocieplenie to jednak nie sciema.

Kiedy mysle o kosciele, jako fizycznym miejscu, wracam wspomnieniami do cerkwi w bieszczadzkiej Łopience. Cudne miejsce sprzyjajace skupieniu i refleksji.




Tak w ogole to ja mysle, ze kosciol to ludzie. Ludzkie ciala to swiatynie.

Szczescie to wybor jednak jest. Podjecie decyzji, ze wazne jest tylko tu i teraz. To, co zadaje nam bol i wywoluje smutek wydarzylo sie w przeszlosci lub ma wydarzyc w przyszlosci. Terazniejszosc pozbawiona jest tego ciezaru. I rzeczywiscie, to "przeczekiwanie" to proba wytrzymalosciowa i wymaga niebywalej dyscypliny umyslowej.

Nie wiem, jak moze czuc sie dziecko zamkniete przez tyle czasu w szafie, bo nigdy takim dzieckiem nie bylam. Moge wyobrazic sobie, ze odczuwa przede wszystkim strach, a po jakims czasie uruchamiaja sie jakies mechanizmy obronne, ktore ten strach lagodza. Pomyslalam o filmie "Room" (rez. Leonard "Lenny" Abrahamson).


Pozdrawiam Cie serdecznie,
Ciuciek.

Sunday, November 20, 2016

wieczornie o przyjemnościach

Hej Ciuciu!
Najpierw miałam napisać posta o przyjemnościach, którymi się ostatnio oddaję, potem jednak post mój zaczął zmierzać niebezpiecznie w kierunku moich refleksji na temat ludzi, z którymi mam ostatnio wątpliwą przyjemność... 
A dziś pomyślałam sobie, że napiszę Ci jednak o Andrzeju Czajkowskim. 
Czyli: nie o kasztanach z piekarnika, nie o ludziach, którzy zawodzą, a o pianiście i kompozytorze, na którego twórczość wpadłam dzięki Hannie Krall i jej opowiadaniu "Hamlet". I którego cały czas właśnie z przyjemnością odkrywam. 

Robert Andrzej Krauthammer miał cztery latka, gdy wybuchła wojna i gdy jego świat zamknął się za murami Getta Warszawskiego. To mama uczyła go gry na pianinie, na którym sama grała dla przyjemności, nie dowiedziała się jednak nigdy jak wielkim geniuszem był jej syn. Choć miałą możliwość, zdecydowała się getta nie opuszczać, by zostać z kochankiem. I wiem, że zdanie to brzmi bardzo oceniająco, ale nie potrafię jednak tej oceny się pozbyć jako matka. 
Jej syn przeżył. W  1942 roku, babcia Celina wyprowadziła go z getta i zamknęła w szafie u panny Moniki. Okres okupacji przesiedział więc w ciemności, ciszy i lęku. Wyobrażasz sobie siedmio-, ośmioletnie,  dziecko, które musi siedzieć w szafie, by przeżyć? Wyobrażasz sobie, co działo się w jego głowie? O czym myślał? Jedyny świat dla niego - szafa, dwie osoby spoza świata - babcia i panna Monika. Ile razy zapytał babcię, kiedy go zabierze z tej szafy, zanim pogodził się ze swoim losem? 
A babcia Celina miała wobec niego wielkie plany. To ona zmieniła mu imię i nazwisko, to ona zdecydowała, że będzie pianistą, to ona wysłała go wreszcie do Paryża, by zachwycił się nim... no właśnie...świat. Wielcy pianiści uważali, że był geniuszem. Czajkowski miał fantastyczną pamięć muzyczną, potrafił zagrać wszystko - od klasyki, po utwory współczesne. Koncertował na całym świecie, a w zaciszu domowym skomponował jedyną swoją operę "Kupiec wenecki". 
Kiedy umarł, jego czaszka - zgodnie z jego własnym życzeniem - trafiła do The Royal Shakespeare Company, gdzie służyć miała za rekwizyt do "Hamleta"... I służyła!

Aktor RSC David Tennant z czaszką Czajkowskiego w 2008 r.

Przez całe życie towarzyszył mu syndrom ocalonego, czyli myśl, że przeżył, choć nie powinien, bo innym się nie udało. Pewnie napatrzył się za dużo na śmierć w getcie, pewnie nie bardzo w siebie wierzył, a może jakoś nie potrafił poradzić sobie z decyzją matki. Że wybrała kochanka, a nie małego synka. Tak jakby wcale na jej miłość nie zasługiwał.

Po "Hamlecie" Krall sięgnęłam po książkę "...mój diabeł stróż. Listy Andrzeja Czajkowskiego i Haliny Sander". Halina i Andrzej poznali się na początku lat pięćdziesiątych, na Wydziale Fortepianu, gdzie oboje wówczas studiowali. Zamieszkali razem, planowali dziecko, kochali się jakąś taką dziwną miłością, bo Andrzej był homoseksualistą. Potem, gdy Czajkowski podróżuje po świecie, wymieniają między sobą listy. Przez ponad 20 lat. 
Czułe, piękne, ale i smutne, straszne. Oboje nie mogą sobie jakoś ułożyć życia. On samotnik, miota się w sobie i poza sobą, jest artystą, ale i złamanym człowiekiem. Ona, próbująca w końcu stworzyć jakiś związek, matka, studiuje, rozwija się, pisze... a wszystko to w cieniu tej swojej nieszczęśliwej miłości do niego. Był pięknym, charyzmatycznym mężczyzną.
Przeglądam sobie dostępne nagrania z Czajkowskim, słucham utworów, które czarował swoim talentem.  Czekam teraz z niecierpliwością na film dokumentalny "Rebel of the keys".
Zobacz Ciuciu.



Wiesz, że w polskiej Wikipedii jest o nim tylko kilka zdań? Jakby dla polskiego świata kultury w ogóle nie istniał (a uważany jest za jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów). Ciekawe dlaczego? Bo był Żydem czy że był homoseksualistą?
Czego nie może mu wybaczyć ten nasz dziwny kraj?

"Jest mi smutno. Bóg wie, dlaczego - mam przecież przyjemne, intensywne i ciekawe życie. Ale smutek czasami i tak przychodzi, a potem odchodzi, więc najlepiej go traktować jak katar czy grypę - po prostu przeczekać. Czekanie to oczywiście bardzo trudna sztuka".
(z listu A. Czajkowskiego do H. Janowskiej, 5.06.1968, z: "...mój diabeł stróż...".

No to tak, o przyjemnościach!
Buzi!

Tuesday, November 8, 2016

o kościele. no jakby na to nie patrzeć.

Hej Ciuciu,
Napadało nam śniegu, wiesz? Początek listopada, a my już chodzimy po skrzypiącej od mrozu lodowej bryle. V. mówi, że globalne ocieplenie, to jakaś ściema, bo zamiast konać z gorąca, my szczękamy zębami z zimna. Serio. Dziś było -9. O 7.00 rano.

Tak ładnie napisałaś o sile modlitwy, o jakimś takim poddaniu się, zawierzeniu większej sile...
Blisko mojego dawnego miejsca pracy w Warszawie, stoi mały, stary kościół pamiętający jeszcze XVIII wiek, jeden z niewielu warszawskich zabytków, który przetrwał II wojnę światową. Słyszałam kiedyś, że to dlatego, że jeden esesman, był tak rozkochany w architekturze, że po prostu kościół ocalił. Nie wiem czy to prawda. Chyba raczej wierzę, że mogło się tak stać.
W tym kościele często się zatrzymywałam. Najpierw z ciekawości, bo z reguły był zamknięty w ciągu dnia i wnętrze można było oglądać tylko z przedsionka, zza szyby, Potem sobie przyklękałam i układałam swoje prośby do wszechświata prosto w mrok kościoła. A potem jeszcze robiłam tak, żeby zawsze znaleźć choć pięć minut na moje krótkie modlitwy w Kościele Wizytek.
A jak by nie patrzeć, to był to czas dla mnie. Czas na ułożenie sobie w głowie czegoś, sformułowanie jakiejś idei, wysłanie jej w kosmos, pewnie jakaś forma medytacji, afirmacji,  przyciągania pozytywnych zdarzeń...

I myślę sobie właśnie o dwóch rzeczach -
1. modlitwa, jako oddanie się, zawierzenie, oddanie kontroli (?)
2. miejsce - nie miejsce, w którym się to dzieje. Bo dzieje się przecież w głowie/sercu, a nie miejscu.

I myślę sobie, że człowiek wtedy osiąga szczęście, gdy się właśnie nie szarpie ze światem. Gdy czuje, że ok, cokolwiek się zadzieje, biorę to, akceptuję i heja. I nie ma znaczenia, co to jest. Niezależnie czy jest to wydarzenie pozytywne, czy negatywne, człowiek bierze je na klatę z pokorą, ale i jakąś zgodą. I wcale to nie musi oznaczać bierności.
Całe swoje dorosłe życie staram się przekuwać negatywy w pozytywy, tłumaczyć sobie, że nie ma porażek, bo jeśli czegoś się w jakiś sposób uczę, nabywam doświadczenie, to się rozwijam, a nie upadam.
Mam chwile, gdy potrzebuję kościoła..., ale bez mszy, bez kazania... Potrzebuję ciszy budynku, może mistycyzmu, pewnie bardziej energii ulokowanej w takim miejscu. W Norwegii takiego kościoła jeszcze nie znalazłam. Przestrzeń do  modlitwy/medytacji noszę głównie w sobie. I tęsknię za "moimi Wizytkami"...

Piszesz Ciuciu, o jeszcze jednej ważnej sprawie, która nam umyka. Wdzięczność. Za tu i teraz. Za życie. Za świergot ptaków za oknem, Za deszcz. Za to, że mamy do kogo i z kim. Za błędy. Za wdech i wydech. Za sprawne ręce. Za oczy. Za szukanie i znajdowanie. Za wstawanie, gdy się upadnie. Za siłę. Za wodę, która leci z kranu... Za... za... i za... Wdzięczność. Takie ładne słowo i piękny gest, szczególnie wobec siebie samego.

Ćwiczę się właśnie we "wdzięczności", w byciu wdzięczną za to co mam (czy zauważyłaś, że jest różnica pomiędzy "byciem wdzięczną/-cznym" a "dziękowaniem"?). Wdzięczność chyba idzie z dołu, z pokory, podczas, gdy dziękowanie jest jednak z góry.

Cieszę się z tego Twojego oddechu, Ciuciu!

Przytulam!
B.

Thursday, November 3, 2016

O sile modlitwy

Babko,

jesli o diable, to i o jego najlepszym kumplu, bogu bedzie. I o rozmowie z nim, a raczej sluchaniu. Bo musisz wiedziec, ze odkrylam, ze modlitwa to tak nie do konca rozmowa. To raczej nastawienia uszu, uslyszenie tego szeptu. I nie rzecz o uszach wlasciwie, a o sercu. Bo to musi jednak najpierw przez serce.

Odkrylam cos w sobie. Zgode z glebi mego jestestwa na stan rzeczy taki, a nie inny. Przyszla nagle, naturalnie. Minelo rozedrganie, minal strach. Jest tu i teraz. 

I tak sobie mysle, ze to jednak modlitwa, ktora nieudolnie czynilam, sila. Dlugo szukalam, niestety w glowie, jak sie dogadac z najwyzszym. W koncu sie poddalam i zaczelam, prawie nieustajaco, spiewac to:


Dlugo trwalo zanim poczulam, no wlasnie, ulge. To odpowiednie slowo. W koncu moge spokojnie wziac glebszy oddech i spokojnie wydychac, bez dlawienia sie swiezym powietrzem.

I wdzieczna jestem.

Buzia,
Ciuciu.

Friday, September 16, 2016

Nie taki diabel straszny...

Hej, hej!
A ja mam duzo sympatii dla diabla, bo jak sie okazuje, nawet on daje nam wolna wole. Jesli nie czytalas ''Listow starego diabla do mlodego'' to polecam. Na temat, a i troche rozjasnia te ciemnosci.

Troche inaczej tez postrzegam te niewinna nature dziecka, bowiem jest w kazdym z nas, od poczatku, dzikus. Taki nieokielznany, eksplorer taki, co to lubi tanczyc z diablem. Jednak wyobrazam sobie, przed jak trudna decyzja stoi wychowawca w sytuacji, kiedy wewnetrzny dzieciecy dzikus wychodzi z klatki pokazujac kly i pazury. Mysle, ze prosta umiejetnosc rozgraniczania dobrych, porzadanych zachowan od tych nieporzadanych, moze pomoc.

Obudzily mnie slowa pewnego, calkiem madrego mezczyzny, kiedy powiedzialam mu, ze pracuje z dziecmi. Opowiadalam mu o tym, ze doswidczam subtelnosci w komunikacji z dzieckiem. Opowiadalam mu, ze czesto uzywam metafor. Slowa, ktore mnie obudzily to: ''E tam, dzieckiem jest sie przez chwile, a potem jest sie po prostu doroslym.''

I tak sobie mysle, troche tez bazujac na doswiadczeniu, ze ostre reakcje wywolujace wstrzas u dziecka, moga byc skuteczne, o ile nie wywolane sa naszym (doroslych) wzburzeniem emocjonalnym, a po prostu, rozsadna reakcja na probe przekraczania granicy przez dzikusa.

Bo dzieci trzeba kochac, ale z miloscia nie ma co przesadzac. Funkcjonujemy w takim,  nie innym porzadku swiata, dlatego ze zlem trzeba sie zaprzyjaznic. O, nie bac sie zla!

Buziaki!

Turbo doładowanie z nutką chrzanu albo pieprzu

Perfekcyjny Ciućku!

Ty jesteś w ogóle fenomenem! Ile szczęścia mam, że Cię znam, to nie zliczę. Uwielbiam Cię za dystans, nieprzewidywalność, poczucie humoru... za refleksję nad sobą i konsekwencję w wyborze ścieżki życiowej, o czym było wcześniej.
Ludzie są piękni. Ty jesteś piękna.

Zastanawialiśmy się kilka dni temy z V. nad złem w człowieku. Skąd się bierze? Rodzi się człowiek taki mały, pełny ciekawości, chęci odkrywania i czynienia dobra. A na drodze do pełni szczęścia dziecka stoi niestety dorosły. Sfrustrowany, ze swoim fatalnym doświadczeniem, brakiem refleksji nad sobą i światem...
Liczymy się z tym, że ten nasz mały cud będzie kiedyś eksperymentował, przekraczał granice, wypełniał jakieś luki, które przegapiliśmy w tych codziennościach. Sama wiesz jak trudno się zatrzymać nad sobą.
Często myślę -  kurde, żeby tylko tego nie schrzanić... A tak prosto, tak łatwo to zrobić. Nie chce jeść mały gnojek? No to pojedź mu po emocjach! Zrobi nie tak jak byś chciała, to obraź się i wyjdź z pokoju. A to małe serduszko jest otwarte na każdy Twój - dorosłego - gest, na każde słowo, minę...
I taki banał - jako dorośli zapominamy, że sami byliśmy dziećmi... w korporacjach czy pracy za 5 zł za godzinę zabijamy w sobie te resztki małego człowieka... ciekawego, szczęśliwego, że pada deszcz, gotowego co minutę na przygodę życia! I uczestniczymy w produkcji zimnych, bezbarwnych i może złych ludzi?
Zdarza mi się upaść w moim rodzicielstwie, robię błędy, frustruję się, czasem pokazuję emocje nie takie, jakie powinnam (bo uważam, że nie ma co robić z siebie robota i uczucia pokazać trzeba, co jest against norweskim trendom raczej). Ale wierzę i w siebie, i w tego małego człowieka. W siebie, że dam radę, że następnym razem pokonam własne demony, a w niego - że jest jeszcze w tym małym serduszku wiele miejsca na miłość i wybaczenie, bo głównie jednak zajmuję się wypełnianiem tego małego ludzika miłością i serdecznością.
I widzisz Ciuciu, mówią, że rodzicielstwo zmienia człowieka. I jest to prawda. Niby jesteś sobą, taka jak wcześniej, ale już jesteś kimś innym. Nawet swoją własną mamą.

Tu dochodzi również inne doświadczenie - bycia wychowanym w siermiężnych latach 80-tych, w systemie jakby nie było komunistycznym (ach, kto pamięta jeszcze te szkolne apele!), pośród ludzi, którzy jeszcze pachną wojną... W latach, w których niemal co dzień słyszałam, że ani ja, ani ryba głosu nie mamy... no to co mamy? I teraz moje doświadczenie dzieciństwa przekładam na małego człowieka, urodzonego w jakiejś niemal kosmicznej rzeczywistości - w kraju, w którym każdy ma głos, a z głosem dziecka to już w ogóle trzeba się liczyć, gdzie nie należy stresować dziecka do ósmego roku życia, gdzie równocześnie niczego się od tego dziecka nie wymaga, no bo po co. Jednym z większych problemów w systemie jest tu mobbing (dziecko-dziecko, dorosły-dorosły, dziecko-dorosły, dorosły-dziecko (jednak rzadkość), masakra!).  Ale mobbingiem może tu być na przykład stawianie wymagań pracownikowi albo zwrócenie dziecku uwagi na forum klasy.
Doszło tu też do tego, że dorośli wychowywani wcześniej w bezstresowy sposób najczęściej lądują u psychiatry, bo nie potrafią sobie poradzić z okrutnym światem.
I weź tu bądź mądrą lalą.

Cieszę się na jesień, wiesz?  A Ty?

Ps. Szukam ciekawych pojemniczków na śniadania dla przedszkolaka, może widziałaś coś fajnego?

Buzi!

Thursday, September 1, 2016

Perfekcyjna ogarniaczka codziennosci

Witaj, Babko habitowa!

A ja nie zapisuje. Liste tworze w glowie, zapamietuje, wielu rzeczy nie pamietam. Nie nadaje sie do tworzenia tych wszystkich "to do" list. Nie lezy to w mojej naturze. Po prostu,widze, co musi byc zrobione i to robie. Jesli nie uda mi sie tego zrobic jednego dnia, to widze nastepnego, ze jeszcze to czy tamto trzeba ogarnac. Nie wyznaczam sobie dedlajnow. Inaczej, zycie mi ich nie wyznacza. Przypuszczam, ze w sytuacji, kiedy pojawia sie dziecko, wyglada to troche inaczej i sila rzeczy, trzeba byc bardziej zorganizowanym, przewidujacym, bo w gre wchodzi nie tylko moje zycie. Tak, czy inaczej, daleko mi do perfekcyjnej ogarniaczki codziennosci. Mysle, ze to cechy charakteru, ktore posiadamy, predysponuja nas (badz nie) do bycia bardziej lub mniej zyciowo ogarnietymi kobietami. A to, ze ten temat w ogole poruszamy to kwestia spoleczna.

Caluje, Ciuciek.

Wednesday, August 31, 2016

Pachnąca Ciuciu!
No po pierwsze, nareszcie! Żyjesz!
Po drugie, filmu o wielorybach nie widziałam, ale też mnie przeraża i plastik, i chemia w kosmetykach i wsmarowywanie w siebie ton czegoś co ma coś, a nie robi nic. No przynajmniej u mnie. Brawo za konsekwencję w wyborze ścieżki życiowej. Bo to jest ścieżka życiowa. Zrezygnowanie z mięsa, chemii... ech... ja nie mam jakoś zacięcia, a może odwagi?
Moje życie przybrało jakiś taki obrót, że muszę na nowo się zorganizować, określić. W tym celu odkryłam dla siebie Bullet Journal. Narzędzie planowania. W zeszycie. Nie takim zwykłym, tylko specjalnym, w kropeczki, żeby można było sobie samemu rysować tabelki, kalendarze, tworzyć doodle itp.
Podeszłam do tego z entuzjazmem. Nareszcie skończy się moje bazgranie na milionie karteczek, w tysiącu notesików (ten do książek, inny do filmów, tu kalendarz, tam notes na zakupy, itp.)!
BuJo ma to do siebie, że naprawdę sobie indywidualizujesz kalendarz, że wypisujesz sobie zadania (jest do tego specjalny klucz, z którego nie skorzystałam), że jak jesteś twórcza, to i możesz sobie mandale narysować. Oczywiście przystąpiłam również do grup facebookowych, na których można zwariować od ilości zdjęć, ale i pytań typu: który notes najlepszy, a którym cienkopis nie przebija na drugą stronę kartek itp. Helloł!!!
Trochę mnie to przerosło. Zmęczyło. Stwierdziłam, że jak mam rysować sobie kalendarz tygodniowy, to wolę wrócić do swojego zwykłego kalendarza i tam przenieść to, co najbardziej pasowało mi w koncepcie BuJo. A najbardziej pasował mi tzw. Habit Tracker. Super narzędzie, o którym właśnie chciałam tym słowem wstępu napisać.
Habit Tracker to taka tabelka (może być rozrysowana systemem tygodniowym lub miesięcznym), w którą wpisujesz sobie te nawyki, nad którymi chciałabyś popracować. Na przykład: codzienne smarowanie się pachnącym olejkiem i kładzenie się do łóżka o 22.00. I na takim rozkładzie śledzisz sobie postępy.


(źródło zdjęcia http://www.christina77star.co.uk)

To taki przykładowy tracker (innymi słowy: bat na dupę), bo każda/-y go do siebie dostosowuje. Ja sobie też coś tam powpisywałam i jadę! :P


Podobno, żeby zmienić nawyk wystarczy 66 dni... Zobaczymy!


Saturday, August 27, 2016

Hallo, hallo!

Po ciszy, nadchodze z nowymi postami. Zaczne od nietypowego postu, bo o kosmetykach. 

Babko z Fiordow, przerazil mnie ten filmik o wielorybach z brzuchami pelnymi plastiku i postanowilam, ze postaram sie nie przykladac juz wiecej reki do tego i wybierac produkty organiczne. Nie, ze moda, nie, ze taki hipster jestem i nie, ze te nieszczesne wieloryby tylko. Naogladalam sie i naczytalam zbyt duzo na temat produktow chemicznych, ktorymi nafaszerowane sa ogolnodostepne kosmetyki i dopadlo mnie przerazenie. Stad moje zamowienie. Zobacz, moze cos Ci sie spodoba. 


1. Rozany pilling do ciala. Pilingujace drobinki to ryz.
2. Relaksujacy zel pod prysznic z ekstraktem z werbeny cytrynowej. Genialnie pachnie!
3. Cos, do mycia podraznionej i zaczerwienionej skory. Rowniez dla dzieci. 
4. Cos, o czego istnieniu nie wiedzialam. Dezodorant antyperspiracyjnyCudnie zapakowany w kwadratowe, katonowe pudeleczko. Przed uzyciem, nalezy troche zwilzyc. Pachnie delikatnie cytryna. Bez aluminium.
5. Pasta do zebow z propolis i echinacea. Mialam dosyc past do zebow mocno mietowych, po uzyciu ktorych, nie moglam spac. :-)
6. Woda toaletowa dla meza o zapachu paczuli. Piekna!
7. Balsam do ciala z paczuli i limonka. ZAKOCHALAM SIE!

Wydalam majatek, ale, kurde, zadowolona jestem z tego, co dzisiaj do mnie przyszlo.

Caluje,
luksusowo-organiczne Ciuciu.

PS. Zakupow dokonalam na stronie: sebio.be